Firma Hamilton eksperymentuje na ludziach. Ten wątek stoi w centrum nowego odcinka Batwoman, sugerując dosłownie, że grupa lekarzy to bandyci, którzy bez problemu pójdą w teren i będą grozić bronią. Cały wątek wydaje się zbyt powierzchownie zarysowany. Naukowcy niby chcą osiągnąć coś dobrego, gdyż to ma dać lekarstwo na wszystkie choroby, ale zarazem są psychopatycznymi mordercami. Na razie to wzbudza jedynie konsternację, a nie zaintrygowanie, bo nie ma tu ciekawych postaci, a ich motywacje są wręcz iluzoryczne. Dzięki temu też mamy niedorzeczną scenę utraty mapy doprowadzającej do wyspy Safiyah. Skoro Sophie chciała wejść i grozić bronią, po co wzięła ją ze sobą? Nie ma to sensu, co rozwój tej sceny doskonale pokazuje.
Ten serial ma zdecydowanie swoje momenty. Wspólne perypetie Kane i jego przybranej córki można do tego zaliczyć. W końcu twórcy robią cokolwiek, by uwiarygodnić tę relację, która w dużej mierze została zlekceważona przez dramaty Kate i Beth. Oczywiście w dramatycznych okolicznościach twórcy poszli na skróty, by dać wszystkie istotne informacje panu Kane'owi. Jest to kłopotliwe, bo przez takie tempo pozbyto się szansy na budowę jakichkolwiek emocji. Byle szybko to odznaczyć i zapomnieć. Notabene kwestia Kane'a jest dość zabawna, bo wychodzi na to, że mityczny trening pozwala traktować dźgnięcie w brzuch jako draśnięcie. Scenarzyści takimi scenami sprawiają, że trudno serio traktować ten serial.
W tym odcinku na pierwszy plan wyrasta wątek, który w ogóle nie powinien mieć miejsca. Teoretycznie potraktowanie lekceważąco rany przez Ryan Wilder pasuje do jej charakteru. W końcu jest to kobieta, która ukrywa wszelkie oznaki słabości. Jednak gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że dostała kryptonitem, to cały wątek przestaje mieć sens. A teraz dowiadujemy się, że Ryan Wilder od tego umiera. W porządku, pod kątem fabularnym to się spina i nadaje motywacje każdej dobrej postaci, chcącej uratować jej życie. Dlatego efekt tego wątku, doprowadzający do powiązania życia Ryan z dotarciem na wyspę Safiyah, wypada świetnie. Niesmak pozostaje przez drogę, która nas do tego doprowadziła. Zostało to zbyt banalnie zamieszane i przez to wyprane z określonych emocji, które wyraźnie mieli nadzieję wywołać.
Nieźle natomiast prezentuje się Alice w relacji z Oceanem. Antybohaterka nabiera wyrazu i w połączeniu ze swoją specyficznością nie jest już tak stereotypowa jak do tej pory. Cały wątek też wiele mówi o czarnym charakterze sezonu, który choć oparty jest na schematyczności, przynajmniej jest jakiś. Tego samego nie można było powiedzieć o złoczyńcach z pierwszego sezonu. I tak Safiyah w tym aspekcie jest tylko narzędziem, bo cały wątek jest przeobrażaniem Alice w kogoś o wiele ciekawszego. Dostrzegam tutaj duży potencjał.
Batwoman prezentuje się solidnie, ale przedłużający się wątek rany Ryan, który choć ostatecznie satysfakcjonuje, wywołuje zbyt dużo mieszanych emocji. Jest w tym potencjał, bo więź emocjonalna z samą postacią łatwo została zbudowana i po prostu można ją znaleźć. Nie tak jak w pierwszym sezonie z Kate Kane.