Mimo to niełatwo jest ocenić go jako odrębną fabularną całość, ponieważ wydaje się być bardziej fragmentem większej układanki i tak naprawdę dopiero z biegiem czasu zobaczymy, na ile sprawdzą się wprowadzone tutaj przez twórców wątki. Póki co historia wraca przede wszystkim do porzuconego dwa odcinki temu Castiela. Niespiesznie, w drobnych, acz znaczących scenach, epizod pokazuje, jak niemal wszechmocna niegdyś istota dopiero teraz tak naprawdę poznaje wszystkie niuanse ludzkiego życia. W tych pozornie błahych i nieszczególnie ekscytujących rutynowych zajęciach oraz w drobnych emocjach, oczekiwaniach, rozczarowaniach i trosce o innych ujawnia się jednak najbardziej prosta prawda o sednie ludzkiego istnienia i mnogości zróżnicowanych emocji, których Castiel mimo kilku lat spędzonych na Ziemi nigdy wcześniej nie potrafił i nie mógł zrozumieć, ponieważ były dla niego jedynie abstrakcyjnymi pojęciami. Anioł okazuje się być równie nieprzygotowany do życia jak kilkumiesięczne niemowlę i równie niewiele z niego rozumie. Po boskim szaleństwie, pacyfikowaniu zastępów niebieskich, funkcjonowaniu w charakterze deus ex machina oraz całej serii innych dość niefortunnych decyzji fabularnych taka, a nie inna historia dla Castiela wydaje się być wreszcie czymś, co pozwoli faktycznie rozwinąć i pogłębić tę postać; pozwoli jej wyrosnąć ze schematycznej już nieco roli.

Pogodzenie się z ograniczeniami, jakie niesie za sobą uwięzienie w ludzkim ciele, okazuje się być wyzwaniem nie tylko dla Castiela, ale i dla Deana, który z jednej strony chciałby pomóc przyjacielowi zaadaptować się do nowej sytuacji, a jednocześnie musi dopiero uświadomić sobie, że ten ostatni nie może też już być jego towarzyszem broni. Castiel nie jest ani aniołem, ani łowcą. Jest po prostu człowiekiem.

Za pomocą tego tropu sprawnie i sprytnie udało się też połączyć pozornie niepowiązane ze sobą wątki i znaczenia, gdzie przypadkowa sprawa dość paskudnych morderstw pozwala przedstawić kolejnego anioła i rozszerzyć na niego kwestię zagubienia w świecie homo sapiens. Bo tak naprawdę Ephraim nie ma przecież złych intencji - to niezrozumienie faktu, że ból jest częścią ludzkiego życia, i kompletnie błędne odczytanie skali ludzkich emocji prowadzą anioła do równie błędnych wniosków.

[video-browser playlist="633959" suggest=""]

W roli fabularnej przeciwwagi sprawdza się całkiem nieźle to, co w tym samym czasie dzieje się w bunkrze, udowadniając tym samym, że rozdzielenie Winchesterów przynajmniej na jeden odcinek nie oznacza od razu ciosu dla emocjonalnej warstwy serialu, a wręcz otwiera nowe możliwości. Ta część odcinka jest w większym stopniu nawet nośnikiem zwrotów akcji i przynosi nieoczekiwane rozwiązania. Przyjemnie zobaczyć wreszcie odrobinę współpracy i interakcji między Kevinem a Samem; dobrze wiedzieć, że Crowley nie utknął w lochach w roli fabularnego ozdobnika. Jest coś przewrotnie smutnego w tym, jak pogrążony i poniżony przez Abaddon Crowley (tym bardziej skazany teraz na łaskę Winchesterów) wstrzykuje sobie podkradzioną krew. Czy to tęsknota za cieniem ludzkich emocji, jakie wróciły do niego pod wpływem ostatniej próby? Ostatnia rzecz, do jakiej przyznałby się król piekieł?

To pytanie pozostaje na razie zagadką, podobnie jak to, czy Castielowi uda się wytrwać w postanowieniu zrobienia choć jednej rzeczy w życiu jak trzeba - czyli po prostu życia - czy też uzna, że jego zadaniem jest rola przewodnika aniołów zagubionych i rozproszonych po zasadach funkcjonowania naszego świata oraz meandrach naszej pogmatwanej psychiki.

"Heaven Can't Wait" nie jest zamkniętą całością, a zaledwie początkiem - zalążkiem wątków, pytaniami bez odpowiedzi. Być może nie ma w nim wielkich zwrotów akcji. Być może nieudolność naśladowania ludzkich odruchów przez anioła nie bawi tak, jakby widzowie tego oczekiwali. Być może część tych widzów uzna odcinek nawet za nieco nudny. Być może jednak inna część dojdzie do wniosku, że debiutujący w Nie z tego świata scenarzysta Robert Berens zdał pierwszy egzamin, pisząc odcinek, w którym urzeka swoista melancholia, nieprzedramatyzowana zaduma nad istotą ludzkiej egzystencji, towarzyszące postaciom uczucie smutku i nienazwana wyraźnie (lecz odczuwalna) atmosfera sytuacji bez wyjścia, w której utknęli bohaterowie. I gdzie rozwikłanie kolejnej zagadki, jakim jest odczytanie tablicy aniołów, nie przynosi spodziewanych dobrych wieści.

Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że "Heaven Can't Wait" jest tak trochę kwintesencją dziewiątego sezonu - niespiesznego rozwijania wątków, którym dzięki temu poświęca się należytą uwagę, oraz budowania odpowiedniej atmosfery. Być może nie jest to spektakularne zjawisko, ale niezbędne do stworzenia dobrej, spójnej fabuły na cały sezon, a może nawet dłużej, czego tak bardzo temu serialowi przez ostatnie lata brakowało.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj