Główna bohaterka Natalia (Magdalena Berus) jest nietypową nastolatką. Nie otrzymując potrzebnej miłości ze strony matki, decyduje się w młodym wieku na dziecko. Ma być dla niej substytutem matczynej troski. Nie wiedząc jednak czym ona jest, sama nie potrafi przekazać jej dziecku. Szybko zorientuje się, że posiadanie potomka niesie ze soba ogromną dozę odpowiedzialności, której dziewczyna nie jest w stanie udźwignąć, gdyż sama nie wyszła jeszcze z fazy samolubnego myślenia. Syn stanie się dla niej pewnego rodzaju gadżetem, dodatkiem. Wyraźnie widać to w scenach, w których dziewczyna ubiera chłopca w przemyślne stroje, nie zastanawiając się nawet czy są one dla niego wygodne. Zachowanie Natalii jest pełne sprzeczności i niekonsekwencji. Zmienność jej nastrojów oraz decyzji jest zatrważająca.

Reszta bohaterów jest równie przerysowana. Czy to trzpiotowata sąsiadka (Katarzyna Figura) z mały pieskiem, spięta i "elegancka" matka Kuby (Danuta Stenka), metroseksualny pracownik butiku (Mateusz Kościukiewicz), wyuzdana koleżanka (Klaudia Bułka), czy wreszcie wyluzowany chłopak, ojciec dziecka (Nikodem Rozbicki). Każde z nich jest jedynie szkicem prawdziwej postaci, bohaterem złożonym z klisz. "Najlepszą" rolę posiada Jan Frycz. Pojawia się w kilku scenach, z jego ust nie pada ani jedno słowo, a przez cały czas jego obecności na ekranie ma minę, która mówi: "Co ja tu k* robię?!".

[image-browser playlist="596147" suggest=""]

"Bejbi Blues" jest ewidentnym marnotrawstwem taśmy filmowej. Obrazem niekonsekwentnym, zabijającym rozwój postaci, nie pokazującym motywacji ich działania, zawieszonym w próżni wykreowanego, nierealnego świata. Zdjęcia wołają o pomstę do nieba. Cały film nakręcony jest kamerą z ręki, przez co nawet statyczne kadry drgają. Jak gdyby nie było stać ekipy filmowej na kupno statywu. Takie rozedrgane zdjęcia jedynie męczą widza. Nie ma bowiem żadnego uzasadnienia dla prowadzenia historii w ten sposób. Takie użycie kamery nie sprawi, że opowieść zyska wymiaru dokumentalnego.

Problematyczny jest montaż. Film jest tak źle zmontowany, że co chwila na ekranie następuje zaciemnienie, wygaszenie obrazu. Niczym nie motywowane, w najdziwniejszych momentach, w połowie zdania. Użyte bez żadnego ładu i składu. Jak gdyby był to jakiś błąd produkcyjny, nie w pełni zmontowana wersja, która dopiero czeka na finalną obróbkę. Jeśli był to zabieg celowy, to wyjątkowo nietrafiony, męczący jedynie widza. (Choć nie, przepraszam – w niektórych momentach tylko dzięki wyciemnieniom oczy mogły odpocząć od rozchwianego obrazu).

[image-browser playlist="596148" suggest=""]

Przestylizowana strona wizualna jest jedynym elementem, który został dopracowany. Niemal z każdego kadru wylewa się feeria kolorów, która nęci oko. Sęk w tym, że zostało to doprowadzone aż do przesady. Wiele sekwencji nie ma żadnego uzasadnienia dramaturgicznego. Są, ponieważ rozgrywają się w ciekawej scenerii, którą "warto" było sfilmować dłużej. Najlepszym przykładem jest scena w klubie, (w piwnicach kościoła?), w której przez kilka minut DJ miksuje muzykę, podrygując w jej rytm. Ten bohater nie ma żadnego związku z prowadzoną historią, niczego do niej nie wnosi, jednak właśnie jego oglądamy przez dobrych kilka chwil. Wydaje się, że dlatego, iż wnętrze z dużym neonowym krzyżem, wiszącym nad salą, jest czymś co przykuwa wzrok.

Widać, że dużo czasu poświęcono doborowi strojów. Zmieniają się niemal w każdej sekwencji, ukazując różnorodne przesadzone stylizacje. Co znamienne – scen, w których oglądamy bohaterkę, podczas gdy przymierza kolejne ubrania, bądź zwyczajnie się przebiera, jest w filmie bez liku. Ponownie – nie wnoszą one do obrazu nic, poza wydłużeniem czasu trwania.

[image-browser playlist="596149" suggest=""]

Można próbować czytać ten obraz, jako przykład upadku rodziny i wynikający z niego upadek obyczajów młodego pokolenia, gdyby nie fakt, że bohaterowie zachowują się często tak nienaturalnie, tak niekonsekwentnie, że nie sposób im uwierzyć. Problemem nie są młodzi aktorzy debiutanci, którzy starają się jak najlepiej oddać swoich bohaterów. Problemem jest miałki scenariusz, który ubrał ich w niezłe, kolorowe ciuchy, włożył w usta frazesy ze slangu młodzieżowego (który akurat udało się tu zaadaptować w miarę naturalny, rzeczywisty sposób), ale nie obdarzył jakąkolwiek osobowością. O żadnym z nich nie potrafimy powiedzieć więcej ponad to, że są samolubnymi młodymi ludźmi, którzy nie przejmują się konsekwencjami swoich czynów.

Temat wykorzystany w filmie mógłby posłużyć na intrygujący, zaangażowany film, stawiający ważne pytania. Niestety, wiele sekwencji wydaje się być umieszczonych jedynie dla efektu szokowania widza. Szokowania nieuzasadnionego, nie podpartego fabularnie. Ostatnia scena jest natomiast gwoździem do trumny obrazu, zamykającym spiralę przesady i szoku. Kretynizm zachowania bohaterów osiąga takie wyżyny, że przez tę scenę można całkowicie stracić nadzieję w młodzież i jej umiejętność podejmowania jakichkolwiek decyzji. Być może takie postawienie sprawy miało widzem wstrząsnąć (co zresztą zdecydowanie miało miejsce), jednak jest to szokowanie dla samego szokowania. Nikt nie jest tak bezmyślny!

[image-browser playlist="596150" suggest=""]

"Bejbi Blues" jest produkcją, która unaocznia w dramatyczny sposób, że podstawą dobrego filmu nie są ani ładne wnętrza, ani przesadzone stroje, ani nawet ładne buzie. Podstawą jest scenariusz. Tutaj ewidentnie go zabrakło. Luk, niekonsekwencji oraz kompletnego zabicia charakteru bohaterów jest tu bez liku. Czemu się jednak dziwić? Sama reżyserka w następujący sposób wypowiedziała się w jednym z wywiadów o swoim filmie: "Wydaje mi się, że ciężko jest grać dużą rolę w filmie, który o czymś tam mówi (sic!), który ma wywoływać emocje". To zdanie wydaje się idealnie podsumowywać dlaczego jej najnowszy obraz zupełnie nie wypalił. Omijać szerokim łukiem!

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj