W hotelu Ypsylon, w którym często pomieszkuje Jan Edigey-Korycki, dochodzi do morderstwa (a to niespodzianka!). Barman odkrywa w jednym z pokoi zwłoki powieszonej kobiety. Owa kobieta zresztą po przybyciu policji okazuje się mężczyzną w blond peruce i sukience na wymiar. Komisarz Ferdynand Jelinek ze zdumieniem stwierdza, że ofiarą jest sędzia sądu krajowego. Informacja, że sędzia Tomaszewski, o wielkiej renomie i świetlanej przyszłości, pasjami oddaje się masochistycznym przyjemnościom z pewną prostytutką, nie może oczywiście przedostać się do prasy. Oficjalnie więc mężczyzna dostał zawału serca, a Korycki i spółka próbuje odnaleźć tajemniczą, rudowłosą prostytutkę. Nie brakuje też kontynuacji dramatu dotyczącego śmierci Lucjana, rozgrywającego się dalszym ciągu w ślimaczym tempie. Chyba żaden widz nie spodziewa się wzrostu formy Belle Epoque. I temu odcinkowi doskwierają te same bolączki co zawsze, czyli wyraźnie męczący się aktorzy, zbyt schludne wnętrza, wszechwiedząca ekipa policji, niewiarygodnie irytujący wątek miłosny czy dziwnie poprowadzona sprawa śmierci Lucjana. W tym ostatnim wypadku zupełnie zdumiewa postępowanie antykwariusza Mrozowskiego, który ni z tego, ni z owego wpada do Skarżyńskich i wyjawia im masę sekretów dotyczących Lucjana i Misi. Przez wszystkie dotychczasowe odcinki antykwariusz nawet słowem nie bąknął, jak wiele wie, a teraz widocznie postanawia popchnąć Koryckiego do działania, kiedy wyraźnie śledztwo stoi w miejscu. Ewentualnie Mrozowskiego, tak jak widzów, także denerwowało niewiarygodnie opieszałe tempo działania Jana w odkrywaniu prawdy, choć Mrozowski tłumaczy się ukrywaniem przed nimi. Teraz już wiemy, że brat Konstancji pomagał rosyjskim rewolucjonistom, a Ochrana, tajna carska policja, zaczynała coraz natarczywiej pilnować Lucjana. Mrozowski tłumaczy się wcześniejszą niechęcią do współpracy faktem, że za mało znał Skarżyńskich i Jana. No dobrze, ale oni pracują w policji, a Jan jest związany z siostrą zmarłego, więc naprawdę, co jeszcze musiał o nich wiedzieć? Całość sprawia więc wrażenie wątku fabularnego natarczywie dźganego kijem, aby tylko w końcu się ruszył do przodu. Śmieszy też, że Mrozowski ponownie znika niczym kamfora. Główne śledztwo jest o tyle interesujące, że dotyczy ciekawego przypadku człowieka z wyższych sfer, którego żona rzekomo w ogóle nie znała, w co ciężko uwierzyć. Zresztą fakt, że to ona okazała się sprawcą, jakoś szczególnie nie dziwi. Gdyby kolega z pracy okazał się mordercą, wszystko byłoby zbyt łatwe. Łatwo znowu jest też poprowadzone samo śledztwo – byłoby miło zobaczyć, jak chociaż raz policjantom coś nie wychodzi. Może by tak podzielić jakąś sprawę na dwa odcinki? Wtedy śledztwo nie przebiegałoby w tempie ekspresowym, a policja trochę bardziej by się pomęczyła. Męczy za to zupełnie Konstancja, która o dziwo dostała nową stronę osobowości – nie jest taka niewinna i czysta jak woda z górskiego źródełka, jak to dotychczas wyglądało. Sama Mila może obdzielić charakterem kilka bohaterek, ale trudno – Jan woli Konstancję, a widz musi się z tym pogodzić. Tajemne konszachty Konstancji z tajemniczym Rosjaninem to przynajmniej jakaś nowość, okraszona niewiarygodnie niepasującą do sytuacji muzyką. Chwilę potem zresztą widz zmuszony jest obejrzeć kolejny obowiązkowy punkt programu, czyli namiętne pocałunki Jana oraz Konstancji – tak na wypadek, gdybyśmy wszyscy zapomnieli, jak bardzo oni się kochają i nie mogą bez siebie żyć… Belle Epoque nie jest może seansem-torturą, ponieważ powstawały w historii telewizji z pewnością gorsze seriale, ale i tak widz męczy się mniej lub bardziej, oglądając kolejny, schematyczny odcinek.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj