Better Call Saul” serwuje nam odcinek, jakiego się nie spodziewaliśmy. Przynajmniej nie na tym etapie serialu. Gdy tydzień temu „Alpine Shepherd Boy” kończył się wprowadzeniem w życie Mike’a, raczej nikt nie spodziewał się, że kolejna odsłona będzie należała praktycznie tylko do niego. Jednak w odcinku szóstym tytułowy Saul (czy jak kto woli - Jimmy) schodzi na drugi plan. Epizod poświęcony jest Mike’owi i jego przejmującej historii. Pewnie nie pomylę się wiele, jeśli powiem, że większość (jeśli nie wszyscy) fanów „Breaking Bad” uwielbiali Mike’a Ehrmantrauta - za jego lakoniczność, małomówność, a przede wszystkim za brak cierpliwości do Waltera i jego pomysłów. Ehrmantraut zawsze mówił to, co myśleli widzowie, i nie dawał sobie wciskać kitu. Jednocześnie pozostawał jedną z najbardziej tajemniczych i intrygujących postaci całego serialu. Ujmował nas swoją miłością do wnuczki i próbami zapewnienia jej finansowego wsparcia, ale poza tym nie zdradzał wiele na swój temat. Aż do szóstego odcinka "Better Call Saul". [video-browser playlist="672254" suggest=""] Wreszcie mamy okazję dowiedzieć się, jak doszło do tego, że policjant z Filadelfii jest obecnie stróżem na parkingu w Albuquerque w Nowym Meksyku. Jest to zdecydowanie jeden z najbardziej emocjonujących, fascynujących i intensywnych odcinków "Better Call Saul", jakie dane nam było do tej pory oglądać. I nie chodzi tu nawet o samą historię, która nie jest jakaś wielce oryginalna, lecz o sposób jej przedstawienia. Jonathan Banks zarabia sobie na kolejną nominację do Emmy. Jego gra aktorska jest genialna. Z fascynacją ogląda się go zarówno w scenach rozmów z owdowiałą synową, jak i podczas policyjnego przesłuchania, kiedy zachowuje się w typowy dla swojej postaci sposób i z uporem maniaka powtarza tylko jedno słowo: prawnik. Dodatkowo to, jak rozprawił się z zabójcami syna, i jego kończące odcinek wyznania wbiją w fotel i chwytają za serce. Mamy bowiem jedyną i niepowtarzalną okazję zobaczyć, jak ten do tej pory powściągliwy w emocjach bohater odpuszcza i odsłania swoje uczucia. Postaciom takim jak Ehrmantraut nie przychodzi to łatwo. Poznaliśmy go przecież jako faceta, który potrafi oddzielić to, co czuje, od tego, co musi zrobić. Tym razem to się jednak nie sprawdza. Śmierć syna była dla niego druzgocącym przeżyciem. Jego żal potęguje poczucie winy. Mike czuje się odpowiedzialny za to, co się wydarzyło, ponieważ to on nakłonił Matty’ego do wzięcia łapówki i wyrzeczenia się ideałów. „Five-O” to odcinek, który potwierdza, że "Better Call Saul" jest serialem przede wszystkim dla fanów "Breaking Bad". Jeśli wśród jego widzów jakimś cudem znajdują się jednostki, które poprzedniej produkcji Vince’a Gilligana nie widziały (istnieją takie?), to szósty epizod zapewne nie będzie ich ekscytował tak bardzo. Do tej pory „Better Call Saul” serwowało nam typowe smaczki, jak chociażby pojawiający się w premierowych odcinkach Tuco. Tym razem jednak dostajemy cały odcinek, który można za takowy smaczek uznać. I chociaż nie wnosi on wiele do dotychczasowej fabuły serialu, to ogląda się go z ogromnym zainteresowaniem. Czytaj również: Twórca „Banshee” podsumowuje 3. sezon. O czym kolejna seria? Przyznam szczerze - myślałam, że będziemy musieli dłużej poczekać na poznanie całej historii Mike’a. Spodziewałam się raczej dalszego dawkowania informacji i powolnego rozwiewania tajemnicy budowanej przez lata wokół tej postaci. Jednak sposób, w jaki historia Ehrmantrauta została zaprezentowana, satysfakcjonuje mnie w stu procentach. Cieszy też, że pomiędzy Jimmym a Mikiem zaczyna się pojawiać nić porozumienia. Naprawdę przyjemnie ogląda się ich w duecie. Prawie tak przyjemnie jak swego czasu oglądało się Waltera i Jesse’ego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj