Każdy showrunner wie, że drugi odcinek serialu przypomina operację na krytycznie rannym poszkodowanym. W niezorganizowanej jeszcze strukturze fabularnej trzeba umieścić wciąż niepełnokrwistych bohaterów i tworzyć pierwsze zarysy fabuły. Produkcja stacji FX z tym problemem radzi sobie całkiem dobrze. Może to dlatego, że Pamela Adlon, a zwłaszcza Louis C.K. nie próbują tym razem wyważyć zamkniętych drzwi. Drugi odcinek Better Things poszerza wątki fabularne z pierwszego. Sam musi sobie poradzić z okresem i jednocześnie ze szkodami, które wyrządziła domówka zorganizowana przez jej nastoletnie pociechy. Poznajemy też matkę protagonistki (Celia Imire). Co prawda nadal jest za wcześnie, aby mówić o kierunku, w jakim zmierza Better Things, ale śmiało możemy dostrzec zarysy tematycznych kontekstów, jakie serial będzie poruszał. Mogą one być zarówno rozczarowujące, jak i zachęcające. Rozczarowujące, bo pod tym serialem obok nazwiska Pameli Adlon stoi wspomniany już Louis C.K., czyli nie tylko najbardziej rozpoznawalny komik XXI wieku, ale także coraz bardziej uznawany scenarzysta, którego pomysły często przewyższają przeciętny serial pod względem kreatywności. Dlatego niektórzy mogą tutaj szukać dziury w całym, poszukiwać komentarza społecznego. Co prawda Better Things cały czas nienachalnie zahacza o komentarz na temat przemysłu filmowego, ale są to luźne gagi, myśli porozrzucane tu i ówdzie bez głównej konkluzji czy też puenty. Serialowi mimo wszystko towarzyszy ten arthouse'owy posmak, który często towarzyszył nam podczas oglądania twórczości Louisa C.K. Podsumowując: ci, którzy szukają w Better Things ducha rudowłosego komika, mogą się poczuć zawiedzeni. Z kolei niektórzy mogą być zadowoleni z faktu, iż Better Things jest tym, czym jest. Poruszając kwestię zapracowanej kobiety w średnim wieku, stacja FX stawia na autentyczność. Pamela Adlon w swojej roli jest (jak zawsze zresztą) rewelacyjna. To ona tutaj ma prawo głosu, nie jej partner. Możliwe, że omawiany serial po prostu będzie typowym przedstawicielem nurtu „Girl Power”, ale skupiającym się nie na superbohaterce czy innej superniani, tylko na zwykłej kobiecie płynącej, a raczej dryfującej przez życie. Potwierdzeniem tej tezy może być ostatnia scena odcinka, w której Sam „pożycza” prezerwatywę od córki. Takie gagi mogą sugerować, że oglądamy coś pomiędzy Dziewczynami a Seksem w wielkim mieście, jednak tym, co pośrodkuje serial pomiędzy produkcjami HBO, jest fakt, iż seksualność, a także cała kobieca otoczka (w tym tytułowa miesiączka) jest potraktowana naturalnie. Tematyka i ton ani nie popadają w hipsterską egzaltację, ani nie są przesadnie uproszczone. Właśnie ten złoty środek, ta naturalność jest jak na razie największą zaletą Better Things. Media donoszą, że FX już domówiło drugi sezon serialu. Nie od dziś wiadomo, że ta stacja zawsze była przychylna kreatywnym twórcom. Nazwiska odpowiadające za Better Things podpowiadają, że możemy spodziewać się czegoś więcej. Natomiast sam serial nigdzie się nie śpieszy. Pytanie najważniejsze na dziś: ile można wycisnąć z konceptu samotnej matki opiekującej się dziećmi - dużo czy niewiele? Która z tych odpowiedzi jest lepsza dla dobra serialu? Miejmy nadzieję, że szybko poznamy odpowiedzi na te pytania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj