Jeszcze do nie dawna oskarżałam bohaterkę środowych terapii o zblazowanie, ale teraz coraz bardziej widoczne staje się, że jest to swojego rodzaju przygnębiający dystans, którym dziewczyna stara się oddzielić od otaczającej ją rzeczywistości.
Na dzisiejszą terapię Zośkę wiozła matka. Atmosfera w samochodzie daleka była od serdecznej. Kobieta podejmowała różne próby zbliżenia się do córki, przez pogłaskanie po głowie, a nawet zaproponowanie wspólnych wagarów, ale nastolatka znów wystawiła kolce.
Podczas sesji opowiadała Andrzejowi o tym, jak bardzo ostatnio zaczęły trząść się jej ręce przed występem. Dalej wyszedł problem wysypki. Przy okazji zmian skórnych nastąpił bardzo dramatyczny moment, pokazujący jak bardzo Zosia nie lubi swojego ciała, a jednocześnie pragnie akceptacji od osób trzecich.
Nastąpił także kolejny moment przełomowy, Zosia przyniosła swój pamiętnik, który prowadziła, będąc małą dziewczynką. Ten niewielki zeszycik stał się przedmiotem fundamentalnych rozważań o ojcu. Przy tej sposobności twórcy serialu zastosowali dość mocne uderzenie, mianowicie nawiązali do śmierci Jana Pawła II. Ciężko mi się odnieść do tego zabiegu. Ocena powinna leżeć w indywidualnych preferencjach widza. Część osób może uznać to za tani chwyt, a część przytaknie wobec użycia bardzo jasnego motywu. Jak dla mnie nie miało to nic wspólnego ze sztucznością i łzawością, ot bardzo dobrze wykorzystane autentyczne wydarzenie, które umożliwiło w sposób niedwuznaczny pokazać prawdziwą twarz pana Wernera. Później Zosia wypowiada magiczne, negatywne słowa odnośnie swego ojca. Jednak moim zdaniem śmierć Jana Pawła II i przełom w terapii powinny być nieco wyraźniej rozdzielone.
O tym, że terapia Zosi zaczyna zmierzać ku lepszemu przekonaliśmy się w momencie, gdy wsiadła do samochodu matki. Dziewczyna najwyraźniej postanowiła dać mamie szansę, co z tego dalej wyniknie, zobaczymy.