"Białe kołnierzyki" zmarnował niestety potencjał swojego finałowego sezonu. Odcinki były co najwyżej przeciętne, a wątki zostały uproszczone i upchnięte na siłę w 6 epizodach. Można co prawda winić stację za niezamówienie większej liczby odcinków, ale prawda jest taka, że serial da się w tym czasie godnie zakończyć. Udowodniła to choćby w zeszłym roku „Nikita”. Wątek Różowych Panter sam w sobie był ciekawy, jednak został poddany maksymalnej symplifikacji, przez co stracił na wiarygodności. W ciągu 6 odcinków Neal wstępuje do podobno najpotężniejszej grupy złodziei, a chwilę później planuje z nimi największy przekręt w historii, który całkowicie znika na 1 odcinek, aby przedstawić żonę Mozziego. Poza tym ta słynna sieć przestępców to w serialu właściwie tylko jedna osoba, która o wszystkim decyduje. Wszystko dzieje się za prosto i za szybko. Można by te wszystkie niedociągnięcia wybaczyć, gdyby nie tragiczny odcinek finałowy, który ten sezon ostatecznie pogrąża.
Największym mankamentem tego zakończenia jest przewidywalność. Właściwie już sam tytuł - "Au Revoir" - sugeruje ucieczkę Neala do Francji. Początek nie jest niby zły, chociaż różne pożegnania, podsumowania i toasty w toporny sposób starają się przypomnieć widzom, że to już finał. Pomysłu ze śmiercią Neala nikt chyba nie kupił po początkowej scenie z manekinem, której w tym odcinku w ogóle nie powinno być. Kiedy Neal strzela do kukły, po czym wyjmuje pocisk, oczywisty staje się plan sfingowania własnej śmierci głównego bohatera. Można było mieć jedynie nadzieję, że to tylko red herring, i liczyć, że twórcy nas jednak zaskoczą. Bo przecież nie mogą mieć wiernych widzów za aż takich idiotów, prawda? Okazuje się, że mogą. Scena kradzieży niczym szczególnym się nie wyróżnia, może poza Mozziem leżącym w deszczu pieniędzy. Szybko przechodzimy do najbardziej kuriozalnej sceny w całym odcinku, kiedy Keller i Caffrey dołączają do Mozziego w kanale.
[video-browser playlist="638183" suggest=""]
Każda następna scena po tej jest bardziej absurdalna od poprzedniej. Keller grozi głównemu bohaterowi nożem. Na ruch Neala sięgającego po pistolet kompletnie nie reaguje, jakby czekał na jego manewr, wymachując przy okazji ostrzem dla zabawy. Chwilę potem w ckliwy do bólu sposób informuje Caffreya, że ten jest takim samym łotrem jak on. Doprowadza to naszego oszusta do łez w oczach i chyba jakiegoś zaćmienia umysłu. Keller odbiera mu broń i po krótkiej walce słyszymy strzał. Caffrey pada na ziemię, wyraźnie sztuczna krew zaczyna się lać, a widz siedzi i nie może uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Późniejsze sceny w kostnicy czy na korytarzu szpitala nie wzbudzają żadnych emocji, może poza okazjonalnym śmiechem politowania i żalem dla bohaterów, którzy po sfałszowanej śmierci przeżywają prawdziwą żałobę. Serial zamienia się nagle w melodramat z elementami nadnaturalnymi, bowiem Peter widuje co jakiś czas zjawę Neala. Dodatkowo jego syn nosi oczywiście imię „zmarłego” bohatera, jakże inaczej. Wszystko jest tak przewidywalne, ckliwe i podniosłe, że aż głowa boli. Widz, który śmierci protagonisty nie kupuje od początku, z emocjami przeżywanymi przez bohaterów nie może się po prostu zidentyfikować. Rok po sfingowaniu śmierci Neal o swoim niecnym czynie daje znać Peterowi za pomocą enigmatycznego korka od butelki. Ostatnie sceny sugerują, że Mozzie również o wszystkim wie, a dwójka głównych bohaterów będzie się za sobą uganiać w nieskończoność.
Warto podkreślić, że twórca serialu, Jeff Eastin, nie planował takiego zakończenia. W wywiadzie dla jednego z portali przyznał, że w jego zamyśle ostatnia scena miała wyglądać tak: Neal zgodnie z ustalonym razem z Peterem kontraktem staje się wolny. Musi zadecydować o swoim dalszym losie, podchodzi więc do słynnego nowojorskiego budynku Flatiron i rzuca monetą. Za pierwszym razem wypada awers. Bohater skręca w prawo, wsiada do limuzyny, w której czeka na niego Mozzie, i odjeżdżają razem, stając się najlepszymi przestępcami w historii. W tym momencie wracamy do Neala, który znowu rzuca monetą. Tym razem wypada reszka, skręca on więc w lewo i wchodzi do budynku FBI. Po kilku latach okazuje się, że Neal przejął schedę po Peterze i jest teraz szefem wydziału white collar, szczęśliwym agentem federalnym. Potem znowu wracamy do Neala, który nadal stoi w tym samym miejscu. Rzuca monetą i zanim możemy zobaczyć, która strona rzeczywiście wypadła, ekran wygasa. Nie dowiadujemy się, którą drogą podąży bohater. Jest to zakończenie, które Jeff Eastin zaplanował już 6 lat temu. Sprzedając serial stacji USA, miał w głowie tę właśnie scenę. Jednak aktorzy odgrywający główne role, Matt Bomer i Tim DeKay, uważali, że mają lepszy pomysł. To oni wymyślili zakończenie, które widzieliśmy na ekranie. Trudno stwierdzić, dlaczego twórca uległ propozycji aktorów, ale to ogromna szkoda, że nie stanął murem za swoją wizją. Opisane powyżej zakończenie byłoby o niebo lepsze i - co ważne - niejednoznaczne. W „Au Revoir” jasno widzimy, że Neal przez te wszystkie lata wcale się nie zmienił i pozostał oszustem, którego poznaliśmy 6 lat temu. Cały sens serialu właściwie przez to zagranie ginie. Przy całym szacunku do aktorów, ten odcinek pokazuje, że lepiej wychodzi im granie, więc niech się tego trzymają, a rozwój fabuły zostawią twórcom i scenarzystom.
Zobacz również: „American Crime” – zwiastun
Finał "Białych kołnierzyków" to niestety bardzo duże rozczarowanie. Boli ono tym bardziej, że gdyby nie uległość twórcy serialu, można by było tego wszystkiego uniknąć. W tym ostatnim odcinku absurd goni absurd, a jego fabuła jest przewidywalna od samego początku. Ogląda się go z niedowierzaniem, bowiem wiemy przecież, że ten serial stać na więcej. Najlepiej chyba o całym 6. sezonie zapomnieć albo pozostawić w wyobraźni oryginalne zakończenie planowane przez jego twórcę. No cóż, a mogło być tak pięknie…