Big Sky w swoim pierwszym odcinku bardzo przyzwoicie zarysowało główną intrygę oraz relację bohaterek, które zmierzą się z trudnym zadaniem odnalezienia zaginionych dziewczyn. Udało się nawet zaintrygować klimatem, bo całość osadzona w Montanie potrafiła zauroczyć pięknem tego miejsca. Z jednej strony zjawiskowa natura, zaś z drugiej zwyrodnialcy - Rick i Ronald. Z zaciekawieniem i lekką nutką przerażenia mogliśmy śledzić ich poczynania. Jednak po mocnym początku nadeszły kolejne epizody, które niestety nie zawsze trzymały przyzwoity poziom. Twórcy wyraźnie mieli aspiracje, aby zaproponować fanom coś innego, co odróżniałoby Big Sky od innych procedurali. Wskazuje na to chociażby końcówka pierwszego odcinka, kiedy to niespodziewanie umiera jeden z bohaterów. Miało być inaczej, ale ostatecznie bardzo szybko uciekamy w znane tropy i poszczególne odcinki zostają wypełnione segmentami odpowiedzialnymi za budowanie dramatu poszczególnych postaci. Problem jednak w tym, że wątki kluczowe dla głównych bohaterów nie zostają zarysowane w sposób ciekawy i adekwatny do zamierzeń. Jedynie interesująca w tym przypadku staje się postać Ronalda, co jest zasługą aktora, Briana Geraghty'ego, ale też faktu, że widza intryguje portret psychologiczny mężczyzny zajadającego na śniadanie płatki, mieszkającego z matką i parającego się porywaniem kobiet. Powyższy zarzut powoduje między innymi, że zupełnie zbędny jest odcinek drugi zatytułowany Nowhere to Run. Rzadko zdarza się, żeby na przestrzeni czterdziestu minut nie zaserwować istotnych dla fabuły momentów, ale tutaj tak właśnie jest. Wszystko wynagradza jednak epizod trzeci, w którym jednej z porwanych dziewczyn udaje się wydostać. The Big Rick ma w sobie odpowiedni ładunek napięcia i kawał dobrego aktorstwa. John Carroll Lynch oczywiście czuje się jak ryba w wodzie w roli czarnego charakteru, ale też porwane Natalie Alyn Lind oraz Jade Pettyjohn, budują atmosferę tego odcinka. Czuć powagę sytuacji i nawet strzelający z powodzeniem z łuku Rick Legarski nie powoduje dysonansu.  Trudno przy tym jednoznacznie ocenić śledztwo prowadzone przez Jenny i Cassie. W odcinku Unfinished Business ich próby dowiedzenia się czegoś więcej wypadają raczej komicznie i choć jest między nimi chemia, to jednak osobno nie sprawdzają się tak dobrze. W badaniu sprawy napięcie pojawia się dopiero pod koniec, kiedy bohaterki znajdują się blisko porwanych dziewczyn. To zdecydowanie za mało dla serialu aspirującego do miana thrillera kryminalnego.
ABC
Nieco lepiej wypada odcinek piąty, w którym w końcu mamy więcej rozstrzygnięć i mocną końcówkę, która też wpisuje się niejako w chęć zrywania z motywami charakterystycznymi dla gatunku. Obawiam się jednak, że dalej historia znacznie na tym straci i twórcy oddadzą więcej miejsca na rozwijanie wątku głównych bohaterek. Tak jak wspominałem wcześniej, zdecydowanie serial zyskuje, kiedy śledzimy porwane dziewczyny oraz duet zwyrodnialców, których motywacje są trudne do zrozumienia także dla nich samych. W pozytywnym sensie serial zyskuje wtedy na atrakcyjności.  Big Sky jest zdecydowanie serialem nierównym nie tylko na przestrzeni pierwszej połowy sezonu, ale także w samych odcinkach, które nie potrafią sprzedać nam historii głównych bohaterek. Z wytęsknieniem widz może oczekiwać losów porwanych postaci oraz mężczyzn, którzy za to odpowiadają. Ich próby przeżycia, wydostania się oraz wewnętrzne konflikty są motorem napędowym i powodem, dla którego chce się zobaczyć finał ich historii. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj