Big Sky powraca z 2. sezonem, a wraz z nim Jenny i Cassie. Jest kilka zmian od początku, bo chociażby główne protagonistki po wydarzeniach z pierwszej serii ze sobą nie współpracują, a przynajmniej nie formalnie. Od wydarzeń z finałowego odcinka 1. sezonu minęło raptem kilka tygodni, więc postrzelenie Jenny po zakończonym pościgu za Ronaldem i wreszcie ucieczka antagonisty z pierwszej serii są wciąż bardzo świeże i twórcy nie dają nam o tym zapomnieć. Jest więc pewne, że wątek ten powróci i będzie miał jeszcze duże znaczenie dla tej serii. Jenny po trudnych wydarzeniach ostatecznie nie decyduje się na całkowite porzucenie odznaki, jest świetną śledczą i ma pełną świadomość tego, że posiadając policyjną blachę, jest w stanie nieść więcej dobra.
Poprzednim razem serial podzielony był na dwa różne wątki i jedną sprawę, której finał był dość sporym zaskoczeniem. Tym razem tajemnica zostaje zarysowana równie ciekawie. Max wraz z przyjaciółmi są świadkami wypadku ciężarówki, która przewraca się na autostradzie. Kierowca przewoził narkotyki oraz dwie torby wypełnione ogromną ilością gotówki. Na pace znalazło się też ciało dilera owinięte w folię. Okazało się, że mężczyzna żyje. Max podbiega z resztą swoich znajomych, aby udzielić pomocy. Za sugestią kierowcy zabierają torby i uciekają, a chwilę potem pojawia się tajemnicza postać w kowbojskim kapeluszu, która zabija kierowcę. Chociaż Big Sky jest produkcją ABC i wpada niekiedy w pułapki tożsame dla typowych w sieciach telewizyjnych procedurali, to jednak mocno stara się udowadniać swoje ambicje na bycie czymś więcej. I tak dzieje się także w premierowym odcinku 2. sezonu, w którym fabularne twisty ogrywane są sprawnie, ciekawie i uczciwie przyciągają widza do ekranu.
W pierwszym odcinku nowego sezonu przyzwoicie zatem zostaje ustanowiona nowa intryga oraz zagrożenia przygotowujące grunt pod historię. Scenarzyści są oczywiście konsekwentni i spójni z tym, co widzieliśmy poprzednim razem, ale nie wszystkie pomysły są równie udane. Próba unikania schematów gatunkowych nie zawsze się udaje, a wielka ambicja sprawia, że brakuje luzu w momentach, kiedy to wyśmienicie by pasowało. Bezsprzecznie udaje się jednak utrzymać klimat z 1. sezonu i gdzieś ciągle odczuwalne jest widmo Ronalda, którego sprawa się nie zakończyła.
Siłą Big Sky właściwie od pierwszego odcinka jest relacja Jenny i Cassie. Wielokrotnie jesteśmy zaskakiwani tym, jak ciekawy i złożony jest związek dwóch tak różnych od siebie postaci. Ich sposoby prowadzenia śledztwa wzajemnie się uzupełniają, choć są zupełnie inne. Twórcy na razie uciekają od tego, żeby dziewczyny ze sobą współpracowały, co jest oczywiście dość tanim zabiegiem, aby celebrować ten moment, w którym staną twarzą w twarz i zajmą się nowym problemem.
W odcinku otwierającym 2. sezon dzieje się sporo. Mamy nieoczekiwaną śmierć, rozłożenie klocków na planszy i wprowadzenie do nowej intrygi. Jednocześnie pamiętamy o wydarzeniach związanych z ucieczką Ronalda. Najlepszym momentem jest ten z końcówki odcinka, kiedy pojawia się postać wyglądająca bardzo znajomo. Rick Legarski, grany przez znakomitego Johna Carrolla Lyncha, zostaje uśmiercony w 1. sezonie, ale uważni widzowie pamiętają, że wspomina raz o bracie bliźniaku. W bardzo samoświadomy sposób twórcy korzystają z tej drobnej wskazówki, wrzucając do historii właśnie bliźniaka Ricka, granego również przez Lyncha. Pojawia się na twarzy uśmiech, ale to bardzo pozytywny moment pokazujący, że twórcy mogą sobie pozwolić na kreatywny luz i jeśli mają odpowiednie wyczucie, nie zawahają się go użyć.