Unoszący się dym papierosa, dźwięk kostek lodu obijających się o szklankę i wreszcie - jazz. Lee Daniels zabiera nas do niezwykłego dla kultury amerykańskiej czasu, kiedy to jazz w przeróżnych swoich formach gwarantował chwilę artystycznych uniesień. Okazuje się jednak, że nie wystarczy sięgnąć po intrygujący okres i niezwykle ciekawą postać, aby stworzyć udany film. Wypadałoby także mieć pomysł na historię, a droga obrana przez Lee Danielsa okazała się być całkowicie nietrafiona. Billie Holiday w żadnym wypadku nie wyczerpuje niezwykłej i barwnej historii tytułowej bohaterki, która nie tylko odnosiła sukcesy na jazzowej scenie, ale była też bardzo ważna dla czarnoskórej społeczności. Jej utwór Strange Friut stał się symbolem walki z rasizmem, traktując o linczu na osobach o czarnym kolorze skóry. Artystka była więc niewygodna dla władz, zatem służby federalne postarały się o znalezienie czegoś, co pozwoli im na szantażowanie lub wręcz kontrolowanie występów Holiday. Tym czymś okazały się być narkotyki, wówczas uznawane za największy problem nękający społeczeństwo. 
materiały prasowe
Daniels proponuje więc w swoim filmie historię skupioną wokół szczytowych momentów kariery królowej swingu i właśnie ten czas jest bardzo interesujący pod wieloma względami. Kwestie cenzurowania artystki, nierówności rasowe i narastający problem narkotyków w Stanach Zjednoczonych - wydaje się, że to wszystko aż prosi się o produkcję angażującą od pierwszej do ostatniej minuty. Obraz reżysera zaskakuje jednak miałkością, patosem i... nudą. Twórca zdecydował się na dziwne założenie, że przemoc będzie mogła zastąpić rozwój bohaterki, a zatem jej przemiana i podejmowane przez nią decyzje determinowane będą trudnymi relacjami z otaczającymi ją mężczyznami. Tym samym nie udaje się nawet w połowie pokazać autentycznie bólu i problemów Billie Holiday. Dlatego też trudno jest jednoznacznie określić film Danielsa, bo ma zdecydowanie problemy z wybraniem konkretnego kierunku. Nie radzi sobie jako biografia niezwykle ciekawej postaci, ale także jako głos w dyskusji na temat rasowych nierówności. W swoim bardzo konwencjonalnym podejściu reżyser decyduje się na wybranie przede wszystkim trudnych i brutalnych momentów z życia Holiday, czasami tylko przełamując je wręcz groteskowymi scenami humorystycznymi. Czyni to także za pomocą sekwencji muzycznych, w których Andra Day - wcielająca się w główną bohaterkę - może dać popis swoich umiejętności. I faktycznie, gdy tylko wybrzmiewają partie muzyczne w jazzowym klimacie - jest dobrze. Gdy Lee Daniels chce opowiadać angażującą historię - kompletnie się to nie udaje. Tym bardziej szkoda nie tylko Billie Holiday, ale także Andry Day, która świetnie poradziła sobie w tej roli i zasłużyła w pełni na oscarową nominację. Nie zaskakuje fakt, że znakomicie prezentowała się na scenie z mikrofonem. Artystka decydowanie podnosi wartość filmu podczas scen dramatycznych i wymagających aktorskiego doświadczenia. Robi to na niezwykle wysokim poziomie i wyciąga, ile się da, z tak skonstruowanej historii. Mamy tutaj niestety pomieszanie konwencji i bardzo złe rozłożenie akcentów. Dużo czasu poświęca się chociażby na romans Billie z agentem federalnym, którego wątek jest bardzo źle prowadzony i negatywnie wpływa na narrację filmu. Położono także drugi akt, kiedy Billie Holiday znajduje się w jeszcze trudniejszym położeniu. Od tego momentu produkcja staje się wręcz nudna i trudno mówić o zaangażowaniu. Na szczęście jest przyzwoicie aktorsko także na drugim planie, bo Garrett Hedlund i Trevante Rhodes zapadają swoimi rolami w pamięć, ale znowu - nie jest to zasługą scenariusza i reżysera, który podszedł do swoich bohaterów przy pomocy archetypów i oszczędnych środków.  Billie Holiday niestety jest filmem przeciętnym ze świetną kreacją Andy Day. To nieangażująca i słabo poprowadzona historia z całkowitym zmarnowaniem potencjału tkwiącego w historii tytułowej bohaterki. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj