Billie Holiday - recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 23 listopada 2024Billie Holiday jest filmem traktującym o legendarnej śpiewaczce jazzowej, ale wydaje się, że obraz Lee Danielsa nie spełnia pokładanej w tym projekcie nadziei, bo oprócz popisów aktorskich i wokalnych Andry Day niewiele się udało.
Billie Holiday jest filmem traktującym o legendarnej śpiewaczce jazzowej, ale wydaje się, że obraz Lee Danielsa nie spełnia pokładanej w tym projekcie nadziei, bo oprócz popisów aktorskich i wokalnych Andry Day niewiele się udało.
Unoszący się dym papierosa, dźwięk kostek lodu obijających się o szklankę i wreszcie - jazz. Lee Daniels zabiera nas do niezwykłego dla kultury amerykańskiej czasu, kiedy to jazz w przeróżnych swoich formach gwarantował chwilę artystycznych uniesień. Okazuje się jednak, że nie wystarczy sięgnąć po intrygujący okres i niezwykle ciekawą postać, aby stworzyć udany film. Wypadałoby także mieć pomysł na historię, a droga obrana przez Lee Danielsa okazała się być całkowicie nietrafiona.
Billie Holiday w żadnym wypadku nie wyczerpuje niezwykłej i barwnej historii tytułowej bohaterki, która nie tylko odnosiła sukcesy na jazzowej scenie, ale była też bardzo ważna dla czarnoskórej społeczności. Jej utwór Strange Friut stał się symbolem walki z rasizmem, traktując o linczu na osobach o czarnym kolorze skóry. Artystka była więc niewygodna dla władz, zatem służby federalne postarały się o znalezienie czegoś, co pozwoli im na szantażowanie lub wręcz kontrolowanie występów Holiday. Tym czymś okazały się być narkotyki, wówczas uznawane za największy problem nękający społeczeństwo.
Daniels proponuje więc w swoim filmie historię skupioną wokół szczytowych momentów kariery królowej swingu i właśnie ten czas jest bardzo interesujący pod wieloma względami. Kwestie cenzurowania artystki, nierówności rasowe i narastający problem narkotyków w Stanach Zjednoczonych - wydaje się, że to wszystko aż prosi się o produkcję angażującą od pierwszej do ostatniej minuty. Obraz reżysera zaskakuje jednak miałkością, patosem i... nudą. Twórca zdecydował się na dziwne założenie, że przemoc będzie mogła zastąpić rozwój bohaterki, a zatem jej przemiana i podejmowane przez nią decyzje determinowane będą trudnymi relacjami z otaczającymi ją mężczyznami. Tym samym nie udaje się nawet w połowie pokazać autentycznie bólu i problemów Billie Holiday.
Dlatego też trudno jest jednoznacznie określić film Danielsa, bo ma zdecydowanie problemy z wybraniem konkretnego kierunku. Nie radzi sobie jako biografia niezwykle ciekawej postaci, ale także jako głos w dyskusji na temat rasowych nierówności. W swoim bardzo konwencjonalnym podejściu reżyser decyduje się na wybranie przede wszystkim trudnych i brutalnych momentów z życia Holiday, czasami tylko przełamując je wręcz groteskowymi scenami humorystycznymi. Czyni to także za pomocą sekwencji muzycznych, w których Andra Day - wcielająca się w główną bohaterkę - może dać popis swoich umiejętności. I faktycznie, gdy tylko wybrzmiewają partie muzyczne w jazzowym klimacie - jest dobrze. Gdy Lee Daniels chce opowiadać angażującą historię - kompletnie się to nie udaje.
Tym bardziej szkoda nie tylko Billie Holiday, ale także Andry Day, która świetnie poradziła sobie w tej roli i zasłużyła w pełni na oscarową nominację. Nie zaskakuje fakt, że znakomicie prezentowała się na scenie z mikrofonem. Artystka decydowanie podnosi wartość filmu podczas scen dramatycznych i wymagających aktorskiego doświadczenia. Robi to na niezwykle wysokim poziomie i wyciąga, ile się da, z tak skonstruowanej historii.
Mamy tutaj niestety pomieszanie konwencji i bardzo złe rozłożenie akcentów. Dużo czasu poświęca się chociażby na romans Billie z agentem federalnym, którego wątek jest bardzo źle prowadzony i negatywnie wpływa na narrację filmu. Położono także drugi akt, kiedy Billie Holiday znajduje się w jeszcze trudniejszym położeniu. Od tego momentu produkcja staje się wręcz nudna i trudno mówić o zaangażowaniu. Na szczęście jest przyzwoicie aktorsko także na drugim planie, bo Garrett Hedlund i Trevante Rhodes zapadają swoimi rolami w pamięć, ale znowu - nie jest to zasługą scenariusza i reżysera, który podszedł do swoich bohaterów przy pomocy archetypów i oszczędnych środków.
Billie Holiday niestety jest filmem przeciętnym ze świetną kreacją Andy Day. To nieangażująca i słabo poprowadzona historia z całkowitym zmarnowaniem potencjału tkwiącego w historii tytułowej bohaterki.
Poznaj recenzenta
Michał KujawińskiKalendarz premier seriali
Zobacz wszystkie premieryDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1981, kończy 43 lat
ur. 1977, kończy 47 lat
ur. 1966, kończy 58 lat
ur. 1970, kończy 54 lat
ur. 1992, kończy 32 lat