Debiutanckie dzieło studia Experiment 101, gra zatytułowana Biomutant, trafiło na rynek po ponad 4 latach od pierwszej zapowiedzi. Czy warto było czekać tak długo?
Biomutant zapowiedziano w roku 2017 i był to dla mnie jeden z najbardziej wyczekiwanych tytułów w latach 2018, 2019, 2020 i 2021. Tak długi czas w produkcji mógł oznaczać jedną z dwóch opcji: poważne problemy lub chęć spokojnego dopracowania gry i przygotowania jej na premierę. Patrząc na końcowy efekt, wydaje mi się, że prawda leży gdzieś pośrodku. Mamy bowiem do czynienia z dziełem bardzo ambitnym, interesującym i z ogromnym potencjałem, ale jednocześnie też pełnym błędów, które negatywnie wpływają na jego odbiór.
Studio Experiment 101 zabiera graczy do świata po apokalipsie. Nie mamy tu jednak do czynienia z oklepanym postapo i to z kilku powodów, nie tylko z uwagi na obecność zwierzęcych bohaterów. Wszystko odziano tutaj w otoczkę pewnego mistycyzmu. Świat zamieszkiwany jest przez plemiona o różnych wartościach i motywacjach, a jego mieszkańcy szkolą się w sztukach walki. Wyjątkowy klimat budowany jest też przez słowotwórstwo – obecne zarówno w angielskiej wersji językowej, jak i polskiej. Mnóstwo tutaj nietypowych, kreatywnych określeń, które używane są do nazywania współczesnych (czyli w grze pochodzących z odległej przeszłości) przedmiotów czy miejsc.
Przedstawiona historia skupia się na próbie uratowania świata lub… doprowadzenia do jego zagłady. Twórcy oddali w ręce graczy sporą swobodę w kreowaniu „własnej” opowieści, ma się świadomość bycia trybikiem w wielkiej machinie. To od nas zależy, z jakimi frakcjami się sprzymierzymy i co będzie naszym nadrzędnym celem. Podejmowane w toku rozgrywki decyzje doprowadzą nas do jednego z kilku zakończeń. To, które zobaczyłem u siebie po ponad 30 godzinach zabawy, było pozytywne, domykało wszystkie wątki, choć jednocześnie zostawiło mnie z pewnym uczuciem niedosytu, bo było bardzo przewidywalne. Cóż – może po prostu miałem pecha i ominęły mnie jakieś większe zwroty akcji i obiecywane na początku przez narratora niespodzianki.
Fabuła
7/10
Zanim otrzymamy możliwość tworzenia historii, konieczne będzie stworzenie postaci. Przygotowany przez deweloperów kreator to proste narzędzie, ale oferujące duże możliwości. Bardzo do gustu przypadł mi fakt, że wygląd i statystyki są tu ze sobą powiązane – np. bohaterowie stawiający na siłę fizyczną mają szerokie ramiona, a ci z wysoką inteligencją są zdecydowanie skromniejszej postury. Na koniec musimy wybrać też jedną z klas postaci, choć ta decyzja nie jest tak istotna, jak mogłoby wydawać się na początku. Biomutant nie ma żadnych specjalnych ograniczeń i nic nie stoi na przeszkodzie, by na start stworzyć „maga”, a z czasem zmienić zdanie i grać jako „wojownik” lub „łotrzyk”.
Gameplay to taki typowy miszmasz mechanik znanych z dziesiątek innych gier z otwartym światem z ostatnich lat. Generalnie wygląda to tak, że jeśli coś pojawiło się w serii Assassin’s Creed, Far Cry czy nawet Wiedźminie 3, to istnieje duża szansa, że znajdziecie to również w Biomutancie. Mamy na przykład przejmowanie wrogich baz, eksplorację podziemi pełnych sekretów i skarbów, a także wykonywanie zadań dla napotkanych na drodze NPCów. Upchnięto tu też nieco bardziej „egzotyczne” elementy jak np. system moralności wyglądający na żywcem wyjęty z zapomnianej już nieco serii Fable. Pewne wybory czy zachowania zwiększają nasz „mrok” lub „światło”, co z kolei otwiera dostęp do nieco innych, specjalnych zdolności.
Zaskakująco rozbudowana, szczególnie biorąc pod uwagę stosunkowo niewielki rozmiar studia Experiment 101, jest też walka. Bohater może korzystać z broni białej, palnej, a także zdolności psionicznych i biologicznych, a wszystko to można łączyć ze sobą w płynnych i niszczycielskich kombinacjach. Starcia są widowiskowe, a dzięki tak rozbudowanemu arsenałowi, nie nudzą się nawet po wielu godzinach. Szczególnie dobre wrażenie robią pojedynki z największymi bossami. Wykonane są one w starym, dobrym stylu – mamy więc kilka różnych faz oraz konieczność zastosowania odpowiedniej taktyki, by takiego niemilca powalić na deski.
Niestety z walką są dwa istotne problemy. Po pierwsze: z jakiegoś powodu twórcy zdecydowali się zrezygnować z możliwości ręcznego oznaczania wrogów i utrzymywania ich w centrum akcji. Zamiast tego jest to robione automatycznie. Podczas starć 1v1, ewentualnie z mniejszymi grupkami oponentów jest to jeszcze do zniesienia. Gorzej, gdy na arenie pojawia się więcej przeciwników, a my chcemy namierzyć jednego z nich, np. tego, który atakuje nas z dystansu. Wtedy jest to dużo bardziej skomplikowane i frustrujące, bo musimy manewrować tak, by gra zrozumiała, co mamy na myśli.
Drugi problem to poziom trudności. Grając na tym domyślnym, normalnym, rozgrywka szybko stała się banalnie prosta. Mniej więcej w połowie stworzyłem karabin, który posłużył mi do samego końca i eksterminował całe zastępy wrogów w zaledwie kilka sekund, radząc sobie nawet z najpotężniejszymi z nich. W pewnym momencie świadomie zrezygnowałem z korzystania z broni palnej i przerzuciłem się na korzystanie z dwuręcznej piły-miecza, by mieć jakiekolwiek wyzwanie, ale i wtedy zginąć było naprawdę trudno – po prostu spędzałem nieco więcej czasu na okładaniu nieprzyjaciół.
Sam system craftingu, mimo tego braku balansu, jest niezwykle przyjemny. Zwiedzając świat, znajdujemy mnóstwo śmieci i złomu, które możemy wykorzystać do stworzenia narzędzi destrukcji. Broń składamy z kilku części, które mają wpływ tak na jej wygląd, jak i potencjał w boju. Oprócz tego mamy też możliwość ulepszania naszego pancerza poprzez dokładanie do niego kolejnych dodatków. Samych kurtek, spodni czy czapek jest też mnóstwo, więc osoby, które tak jak ja lubują się w wirtualnych przebierankach, będą miały sporo frajdy.
Zadbano też o urozmaicenie eksploracji. Postapokaliptyczny świat Biomutanta przemierzamy nie tylko pieszo, przebierając łapkami naszego zwierzaka, ale też na wierzchowcach, za sterami mecha, skutera wodnego oraz… mechanicznej dłoni. To kolejne elementy sprawiające, że o nudę trudno. Wszystkie te mechaniki same w sobie szybko stałyby się monotonne, ale umiejętne żonglowanie nimi sprawia, że bawiłem się dobrze przez niemal cały czas i dopiero pod sam koniec mojej przygody zacząłem odczuwać delikatne znużenie i nieco szybciej przeć do końca.
Rozgrywka
8/10
W grze we znaki mocno daje się natomiast co innego – naprawdę liczne i irytujące błędy. Od pomniejszych, jak blokowanie się między teksturami, po poważniejsze w postaci np. nieodpalających się skryptów, a na… wysypywaniu się gry do menu PS5 kończąc. To ostatnie przydarzało mi się średnio co godzinę, na szczęście jedna z przedpremierowych aktualizacji mocno to poprawiła – choć nie do końca, bo crash zdarzył mi się na przykład po… pokonaniu ostatniego bossa. Dobrze, że chociaż punkty kontrolne działają jak należy, więc taka przymusowa przerwa nigdy nie wiązała się z koniecznością powtarzania fragmentów dłuższych niż kilka, najwyżej kilkanaście minut.
Źródłem mocno mieszanych odczuć u mnie jest też oprawa. Grafika z jednej strony wygląda naprawdę dobrze – dostępne w grze biomy są zróżnicowane, lokacje pełne detali, a postacie rozkosznie futrzaste i świetnie animowane. Niestety widać też, że szeregowi wrogowie to klony, czasami w oczy rzuca się doczytywanie obiektów na naszych oczach, a przy tym, z nieujawnionych powodów (wspomniano tylko o „problemach technicznych”), całość działa w rozdzielczości 1080p na konsoli PlayStation 5 – dokładnie tak samo, jak na PS4 Pro. Dziwi to tym bardziej, że na konkurencyjnej konsoli Microsoftu mamy już 4K. Pozostaje liczyć na naprawienie tego w przyszłości lub wypuszczenie stosownej aktualizacji, która wykorzysta potencjał drzemiący w obecnej generacji urządzeń.
Nie jestem też specjalnym fanem warstwy audio. W ścieżce dźwiękowej brakuje zapadających w pamięć kompozycji i o muzyce zapomniałem tuż po zobaczeniu napisów końcowych. Nie ma również klasycznego voice actingu, bo postacie porozumiewają się przy pomocy pomruków, które następnie są „tłumaczone” przez narratora. Sam narrator, choć jego głos jest świetny zarówno w angielskiej, jak i polskiej wersji językowej (u nas w tej roli występuje Aleksander Wysocki, którego gracze mogą kojarzyć między innymi z Diablo 2), jest też moim zdaniem zdecydowanie nadużywany, bo komentuje niemal wszystko. Czasami jego teksty są zabawne i rzeczywiście coś wnoszą, ale w zdecydowanej większości sprowadzają się do oczywistości w stylu: „robi się ciemno, zbliża się noc”. Do kapitalnych komentarzy ze Stanley’s Parable czy Bastionu temu daleko i szybko zdecydowałem się na zmniejszenie częstotliwości narracji (taka możliwość jest dostępna w opcjach). Szkoda, bo samo tłumaczenie jest na naprawdę wysokim poziomie, zrobione ze sporą dawką humoru i mnóstwem kreatywności – agencji lokalizacyjnej Roboto Global należą się brawa.
Technikalia i oprawa
6/10
Biomutant to dla mnie gra pełna kontrastów – z jednej strony wykorzystuje oklepane motywy, z drugiej jednak miksuje je w taki sposób, że ma się wrażenie obcowania z czymś unikalnym. Bawiłem się przy niej naprawdę dobrze, ale błędy czasami sprawiały, że musiałem robić sobie dłuższe przerwy, by nie rzucać padem po pokoju. Mam nadzieję, że twórcy wyeliminują bugi w popremierowych aktualizacjach, bo produkcja ta zdecydowanie na to zasługuje i sam z chęcią za jakiś czas zasiądę do niej ponownie.
Plusy:
+ unikalny świat;
+ świetny system craftingu;
+ sporo ciekawych mechanik;
+ kolorowa, miła dla oka grafika.
Minusy:
- niewykorzystany potencjał narratora;
- sporo błędów;
- momentami zbyt prosta;
- brak ręcznego namierzania wrogów.