Co jakiś czas pojawiają się gry, które wywołują u odbiorców chęć rwania sobie włosów z głowy i rzucania sprzętem po pokoju. A mimo tego trudno się od nich oderwać. Dokładnie taką produkcją jest Blasphemous 2. Dzieło deweloperów ze studia The Game Kitchen było ogromną próbą dla moich umiejętności i cierpliwości, bo w ciągu 15-16 godzin kilka razy miałem ochotę porzucić zabawę. Po chwili jednak wracałem, by podjąć kolejną próbę i walczyć dalej – nie tylko z bossami, ale też własnymi słabościami.  W drugiej części Blasphemous ponownie wcielamy się w bohatera znanego jako The Penitent One, który budzi się w nieznanej krainie i wpada w niekończącą się spiralę śmierci i odrodzenia. Historia, podobnie jak w poprzedniej odsłonie, jest naprawdę pokręcona i przedstawiona w zawiły sposób, a przez to jej pełne zrozumienie jest niemal tak trudne, jak sama rozgrywka. Na szczęście nawet nie zagłębiając się w opowieść, da się docenić pewne jej elementy. Twórcy zadbali o niepodrabialny klimat i fantastyczny design lokacji, postaci i przeciwników, dzięki czemu już sama eksploracja i obserwowanie tego świata wciąga i intryguje. Przemierzana przez nas u boku bohatera kraina jest mroczna, zróżnicowana i pełna niepokojących obrazów z pogranicza religii i horroru. Napotkamy powykręcanych oponentów i NPC, którzy wyglądają tak, że mogliby nawiedzać w sennych koszmarach. Wszystko to jest ze sobą niesamowicie spójne i gwarantuje wyjątkowe doświadczenie. 
fot. Team17
+15 więcej
Rozgrywka na zrzutach ekranu czy w materiałach wideo może przypominać tę z poprzedniczki. To jednak tylko pozory, bo deweloperzy zadbali o sporo nowości, dzięki którym nie mamy wrażenia, że gramy drugi raz w to samo. Przede wszystkim nasz Pokutnik może korzystać z trzech zróżnicowanych broni: lekkich rapierów, powolnego i niszczycielskiego młota oraz dwuręcznego miecza, który równoważy siłę i szybkość. Z czasem okazuje się, że arsenał ten wykorzystamy nie tylko do walki z przeciwnikami, ale również – jak na metroidvanię przystało – do odkrywania kolejnych regionów dość obszernej mapy. Każda z broni ma bowiem alternatywne zastosowanie: rapiery pozwalają nam przemieszczać się pomiędzy zawieszonymi w powietrzu lustrami, mieczem możemy niszczyć bariery, a młot aktywuje magiczne dzwony. Do tego dochodzą oczywiście jeszcze te najbardziej klasyczne zdolności, takie jak podwójny skok czy szybki wyskok do przodu.  Niestety, trochę czasu upłynie, zanim The Penitent One otrzyma wszystkie umiejętności. Takie stopniowe wzmacnianie bohatera i tym samym odkrywanie kolejnych lokacji jest oczywiście charakterystyczne dla gatunku, ale nie da się ukryć, że początek w Blasphemous 2 jest najmniej atrakcyjny, a przy okazji też... najtrudniejszy. Obawiam się, że przez to niektórzy mogą zniechęcić się do dalszej zabawy, a szkoda, bo później robi się zdecydowanie ciekawiej. Otrzymujemy nie tylko kolejne narzędzia, ale też dodatkowe opcje spersonalizowania bohatera i wzmocnienia jego wybranych cech, co pozwala w pewnym stopniu dostosować rozgrywkę do swoich potrzeb i oczekiwań.
fot. Team17
Warto natomiast zaznaczyć, że jakkolwiek nie wzmocnilibyście Pokutnika, to dzieło studia The Game Kitchen i tak będzie bardzo wymagające. Nawet podstawowi wrogowie potrafią srogo dać w kość. Atakują szybko i bezwzględnie. Często nie dają w ogóle chwili na wytchnienie. Regularnie zdarzają się momenty, w których nie ma nawet czasu, by wychylić łyk leczniczej mikstury. Konieczne jest uczenie się ich ruchów, by wiedzieć, jak na nie zareagować i na co możemy sobie pozwolić. Na szczęście punkty kontrolne (zazwyczaj) rozłożone są całkiem rozsądnie, co w połączeniu z licznymi skrótami sprawia, że nie musimy się za bardzo męczyć, by wrócić na miejsce naszego zgonu. Śmierć nie ma też żadnych poważniejszych konsekwencji. Po prostu trzeba pogodzić się, że jest to nieodłączną częścią tego tytułu.  Najwięcej problemów sprawiają oczywiście bossowie. Walki z nimi są trudne, widowiskowe i naprawdę rozbudowane. Każdy z większych przeciwników dysponuje co najmniej kilkoma zróżnicowanymi atakami, a pojedynki potrafią zaskoczyć nagłymi zmianami faz, co z kolei wymusza dostosowywanie taktyki "w locie". Widać, że deweloperzy czerpali inspiracje z wielu popularnych gier soulslike z ostatnich lat. Znajdziemy tutaj bowiem zarówno bossów atakujących w zwarciu, na dystans, korzystających z magii, a nawet coś na wzór wariacji na temat słynnej potyczki z Ornsteinem i Smoughiem z pierwszego Dark Souls. Zróżnicowanie jest spore: każdy z takich oponentów jest zupełnie inny, nie ma klonów czy "zapchajdziur" mających na celu sztuczne wydłużenie zabawy. Z poziomem trudności w tej grze miałem jednak pewien problem – o dziwo, nie chodzi nawet o dziesiątki porażek na liczniku w momencie zbliżania się do końca. Odniosłem bowiem wrażenie, że droga do finału jest mocno nierówna. Zdarzają się momenty całkiem przystępne, ale też takie, w których moim zdaniem po prostu przesadzono. Szczególnie odczułem to w jednej z końcowych lokacji, gdzie zdecydowano się połączyć wymagające sekwencje platformowe z potężnymi wrogami (na dodatek zdolnymi do rozpływania się w powietrzu!), a przy tym umieszczono tam zaledwie dwa punkty kontrolne i to dość daleko od siebie. 
fot. Team17
Mimo tych drobnych mankamentów, Blasphemous 2 to naprawdę solidny, grywalny, a momentami również niezwykle satysfakcjonujący tytuł. Warto jednak odpowiednio się do tej przygody nastawić i przygotować na sporo wyzwań. W innym wypadku może się ona zakończyć podniesionym ciśnieniem i/lub uszkodzonym sprzętem.  Plusy: + klimat; + wymagająca rozgrywka; + oprawa; + sporo nowości. Minusy: - nierówny poziom trudności; - rozkręca się po około 2-3 godzinach.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj