Blood & Treasure: powraca z 2. sezonem po trzech latach. Jak tym razem wyszło?
Poszukiwacze zaginionych skarbów pojawił się na ekranach w 2019 roku i choć nie zebrał bardzo pochlebnych recenzji, spodobał się na tyle, by zrobiono 2. sezon. Przez pandemię trafia on na ekrany po trzech latach i przypomina pewnego rodzaju relikt przeszłości. To serial, który swoją konwencją nadal wydaje się prostą, niewymagającą przygodówką w stylu lat 90. na czele z takim serialem jak
Łowcy skarbów czy innymi hitami zapomnianymi przez czas. Konwencja jest prosta, bo opiera się na dynamice akcji i chemii pomiędzy postaciami. Nikt tutaj nie sili się na mrok, powagę, logikę czy głębszy sens. To jest w pewnym sensie odświeżające, że ktoś chce tworzyć współcześnie bezpretensjonalną rozrywkę, która nie jest nadęta jak balonik, bo twórcy chcą być tak poważni, głębocy i artystyczni. Tutaj celem jest tworzenie odmóżdżającej rozrywki i pierwsze odcinki w tym aspekcie się sprawdzają.
To co jednak przykuwa oko, to kręcenie w prawdziwych lokacjach. Gdy ekipa zabiera bohaterów do Hong Kongu, Hanoi, Rzymu czy Wenecji, kamera nie ukrywa tego faktu, a wręcz podkreśla, budując odpowiedni wizualny klimat. Wiele seriali w tym momencie przeszłoby w zamknięte przestrzenie, by uniknąć przebywania na zewnątrz i odkrycia, że to nie jest Rzym i Watykan. Tutaj jednak twórcy latają po świecie i świadomie wykorzystują to jako atut. Wręcz w 3. odcinku widać różnicę, gdy tego faktu wykorzystać nie mogą, bo wyraźnie w Moskwie zdjęć nie kręcono, więc poruszamy się w zamkniętych przestrzeniach i mrocznych uliczkach. To pokazuje, jak bardzo dobre, ładne i znane lokacje mogą w łatwy sposób zmienić odbiór historii. To nadal jednak mocny aspekt
Blood & Treasure.
Plusem jest też solidnie przemyślana historia polowania na skarb, połączona z wyścigiem z czasem. Tym razem mamy dużą fabułę rozpisaną na cały sezon, w której celem jest relikt po Czyngis Chanie. Bohaterowie chcą go dorwać zanim zrobi to okrutny gangster z nikczemną motywacją lub CIA. Komplikacje proste, czasem wręcz banalne, ale to właśnie w tej prostocie leży siła
Blood & Treasure. Twórcy nie silą się na coś poważnego, więc opowiadają świadomie niezobowiązującą do niczego historię. Tak tworzy się rozrywkę relaksującą, przyjemną i lekką. Taką, w której wyłączamy myślenie i idziemy po prostu za tym, co dają scenarzyści. Jasne, podczas seansu głupot, dziur logicznych i innych dziwnych detali dostrzeże się sporo, ale dzięki solidnej realizacji jakoś nieszczególnie to obniża jakość całokształtu, dostarczając dokładnie to, co obiecano. Rozrywkę, która w dzisiejszych czasach wydaje się dziwnie rzadka, bo wszyscy chcą być tak bardzo na serio, że aż czasem popada to w autoparodię.
Blood & Treasure ogląda się przyjemnie. Prosta, lekka i niezobowiązująca rozrywka, w której kluczową rolę odgrywa przygoda, akcja, dynamika i przeskakiwanie z miasta do miasta w mgnieniu oka. Tego typu serial wyróżnia się na tle oferty współczesnych telewizji i platform, ale nie da się ukryć, że jakościowo to tutaj jest czasem zbyt dużo uproszczeń, a niektóre sceny akcji trącą niedopracowaniem. Nie zabiera to jednak temu serialowi pokładów frajdy. Ten serial nie traktuje siebie poważnie i my chyba też nie powinniśmy. Gdy oglądamy atak ninja na Watykan, trudno chyba podchodzić do tego całkowicie na serio.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h