James Gunn wprowadza swoje rządy do DCU. Czy pierwszy rozdział tej nowej historii spodoba się fanom? Sprawdzamy.
Jaime Reyes (
Xolo Maridueña) właśnie ukończył studia i wraca do domu, by rozpocząć dorosłe życie. Problem w tym, że rzeczywistość, którą zastaje, jest daleka od ideału. Gdy go nie było, jego rodzice stracili warsztat, a niedługo stracą też rodzinny dom. Chłopak musi odłożyć swoje plany i szybko wziąć się do roboty, by nie wylądować na bruku. Podczas jednej z dorywczych prac poznaje Jenny Kord (
Bruna Marquezine), która mówi, by przyszedł do biura zarządzanego tymczasowo przez jej ciotkę Victorię Kord (
Susan Sarandon). Podczas tej wizyty Jaime wchodzi w posiadanie tajemniczego niebieskiego skarabeusza, dającego mu supermoce. Problem w tym, że został on przez młodą Jenny wykradziony, a Victoria chce go odzyskać. Za wszelką cenę. Wie bowiem o technologii znajdującej się w skarabeuszu i wiąże z nią wielkie plany zarobkowe. Chce na jej podstawie stworzyć niezniszczalny pancerz wojskowy i sprzedać go temu, kto najwięcej zapłaci.
Blue Beetle ma być nowym otwarciem dla DCU pod rządami
Jamesa Gunna. Muszę przyznać, że to bardzo słaby start. Sama historia jest okropnie generyczna. Młody człowiek zostaje obdarowany ogromną mocą, z której nie potrafi korzystać. Oczywiście z pomocą przychodzi mu rodzina. Widzieliśmy to już chociażby w
Shazamie. Różnica jest jedynie taka, że tu rodzina jest biologiczna, a nie zastępcza. Jednak ich zaangażowanie jest podobne – nagle wszyscy stają na wysokości zadania i zostają herosami. Rozumiem, że ma to w sobie pewną magię i pokazuje widzowi, że w każdym drzemie bohater i każdy z nas może przeciwstawić się złu. Jednak scenarzysta
Gareth Dunnet-Alcocer przesadził, bo historia jest zwyczajnie oderwana od rzeczywistości. Wiem, że to dziwnie brzmi – w końcu to opowieść o chłopcu, któremu skarabeusz z kosmosu daje niezniszczalną zbroję, mogącą stworzyć broń jakąkolwiek tylko sobie zażyczy. Jednak nie lubię, gdy scenarzyści przesadzają z heroizmem zwykłych śmiertelników. Gdy widzę babcię Jaimego, która trzyma wielką broń maszynową i nie ma problemu ze strzelaniem do ludzi, to opadają mi ręce. O siostrze, która nagle staje się waleczna niczym gwiazdy UFC, już nawet nie wspomnę.
Sam główny bohater też wypada bardzo chaotycznie, choć jest postacią, którą da się lubić. Xolo Mariduena bierze garściami z charyzmy Miquela Diaza z
Cobra Kai i wykorzystuje to do kreowania Jaimego. Widz kupuje jego przerażenie, ból, cierpienie – gdy jest superbohaterem, ale też normalnym chłopakiem startującym w dorosłość. Łatwo się z nim utożsamić. Niestety, cała reszta otaczających go postaci jest jak kotwica – ciągnie go na dno i czyni cały film po prostu nudnym.
Problem jest też z czarnym charakterem granym przez Susan Sarandon. Jest ona typowym władcą bez większego celu czy wizji. Chce po prostu zarabiać pieniądze. Przyzwyczailiśmy się już do tego, że przeciwnicy superbohaterów reprezentują sobą coś więcej. Do tego rywal, z którym ściera się Blue Beetle, jest w pewnym sensie jego lustrzanym odbiciem. Mieliśmy to już w
Iron Manie i
Ant Manie. Wydaje mi się, że biblioteka DC mieści naprawdę mnóstwo ciekawych czarnych charakterów, z których scenarzysta mógł skorzystać, a poszedł na łatwiznę i postawił na Conrad Carapax.
Reżyser
Angel Manuel Soto wprowadził do DCU bohatera, z którym latynoska część mieszkańców USA będzie mogła się utożsamiać. Problem w tym, że twórca tak mocno osadził go w kulturze latynoskiej, że dla wielu osób zawarte w filmie odniesienia będą niezrozumiałe. Przekaz globalny ogranicza się więc do tego, że „w rodzinie tkwi siła”. I w sumie nic więcej. Trochę szkoda, bo możliwości naprawdę było dużo więcej. Przecież sam reżyser sygnalizuje nam, że w mieście kiedyś był inny Blue Beetle – w swoich działaniach bardziej podobny do Batmana – ale zniknął. Niestety, ten wątek, jak rozumiem, został zepchnięty na boczny tor i zostanie rozwinięty w potencjalnej kontynuacji.
We
Flash dużym problemem były efekty specjalne. W
Blue Beetle jest z nimi dużo lepiej, choć nie ma jakichś wielkich, spektakularnych scen. Wszystko jest raczej przeprowadzane zachowawczo. Walki odbywają się w przyciemnionych miejscach – pod osłoną nocy, by widza nic nie rozpraszało i by ekipa od efektów specjalnych mogła się skupić na mniejszej liczbie rzeczy. Widać, że premiera produkcji była początkowo planowana na VOD, a nie w kinach. Po prostu ktoś po drodze zmienił decyzję. Chyba niepotrzebnie.
Blue Beetle to typowe origin story podane w dość mdły i przewidywalny sposób. Widza, który jest na bieżąco z kinem superbohaterskim, raczej niczym nie zaskoczy. Nie wzbudzi też zainteresowania bohaterem, którego szersza widownia może kojarzyć jedynie z animowanej serii Liga młodych. Jeśli ten film miał zaprezentować wizję Jamesa Gunna, to niestety jest to mocny falstart. Choć jestem w stanie uwierzyć, że to tylko wymuszona na nim produkcja, a prawdziwe otwarcie nowego DC Comics jeszcze nadejdzie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h