Bóg i wojownicy lunaparków to dość specyficzny polski dokument, ponieważ nie ogląda się go jak film dokumentalny. Mamy tutaj dwóch skrajnie od siebie różnych bohaterów: ojca, Andrzeja Rodana, i syna, Pawła Rodana. Ten pierwszy to człowiek bardzo antykościelny, który w swoich książkach otwarcie wojował z Kościołem Katolickim, uwypuklając jego grzechy i problemy. Ten drugi to natomiast człowiek głęboko wierzący i zarazem świecki zakonnik. Wspólnie udają się w podróż po różnych świętych miejscach i rozmawiają z ludźmi uzdrowionymi przez Boga. Pozornie po to, by Andrzej się nawrócił i mógł mieć uzdrowione chore serce. To jednak jest tylko zarys powierzchni tego tytułu, bo tak naprawdę ogląda się go jak wartkie kino drogi. Poruszający komediodramat, który dotyka ważnych kwestii podczas ich wspólnej podróży. W centrum tak naprawdę jest właśnie ta relacja ojca z synem. Skrajnie od siebie różni nie potrafią się dogadać. Andrzej nie kryje, że syna uznaje za idiotę przez jego podejście do wiary. Podróż zmieni ich obu, a my obserwując ich podczas tego filmu, dowiemy się, jak i dlaczego do tego dojdzie. Poprzez sceny prywatnych nagrań z dzieciństwa Pawła widzimy, że panowie mieli świetną relację, która przestała praktycznie istnieć wraz z nawróceniem mężczyzny w czasach jego dorosłości. Dlatego ich wyprawa staje się nie tyle kwestią poruszenia spraw religii i wiary, a właśnie sednem są emocje w tej relacji ojca z synem. Czasem to bawi, bo Andrzej ze swoim ciętym poczuciem humoru potrafi skomentować sytuacje w sposób absurdalnie wręcz niedorzecznie śmieszny. Czasem jednak są w tym poruszające chwile, gdy poprzez pryzmat dokumentu, wiemy i widzimy, że te emocje są szczere i prawdziwe. Jeden moment, w którym Andrzej mówi ostro, co myśli o synu, potrafi szczerze wzruszyć, bo trudno aż uwierzyć, by ktoś powiedział tak okrutną rzecz swojemu dziecku. Obaj jednak dojrzewają, bo przez spotkania, rozmowy z innymi ludźmi oraz ze sobą, zaczynają więcej rozumieć o samych sobie, ale też o drugim człowieku. Panowie na początku tej drogi są obliczem dwóch skrajności bez zrozumienia tego, jak bardzo ich postawa może skrzywdzić drugiego człowieka. Dlatego finał jest w stanie poruszyć i pokazać sedno czegoś tak oczywistego jak zwyczajna miłość. Czy Andrzej został uzdrowiony? Tego nie wiemy i to nie jest istotne w tej historii, bo koniec końców liczy się, jak doszło do tego momentu, gdy od zaciętych wrogów obaj stali się ojcem i synem. Jak Andrzej swoją postawą i dość niewybrednym poczuciem humoru czasem potrafi bawić podczas tego swoistego kina drogi, tak Paweł jest postacią czysto antypatyczną na samym początku. Jest różnica pomiędzy głęboką wiarą a skrajnym fanatyzmem, a właśnie to drugie oblicze widzimy w tym filmie. Nawrócenie za wszelką cenę? Tak, na to właśnie wygląda. Dlatego czasem trudno w tej relacji kibicować jednemu i drugiemu, bo ich postawy, słowa i czyny czasem są trudne do zaakceptowania, choć prawdziwe do bólu. Jednak ostatecznie obaj musieli być tacy, by po przeżyciu tej podróży, stali się lepszymi ludźmi. Ten moment, gdy człowiek wiary, którego Paweł podziwia, mówi mu, że on źle robi swoją skrajną postawą w nawracaniu, wydaje się kluczowy. Ten moment, gdy on zaczyna rozumieć, że takie podejście jest jak zabawa w Boga może być dla osoby wierzącej jak cios w brzuch. To zrozumienie od tego momentu jest widoczne, bo to jest fundament przemiany obu panów, która doprowadza do kulminacyjnego porozumienia.  Nie da się ukryć, że ten dokument jest inny niż wszystkie. Nie ogląda go jak film dokumentalny, ale jak przygodowe kino drogi. Czuć, że każde spotkanie i rozmowa mają sens, cel i widać, że doprowadzają do ważnych punktów fabularnych. To też właśnie jest dość specyficzne doświadczenie, bo przecież nie ma w tym „fabuły”, to po prostu kamera śledzi losy dwóch panów podczas wspólnych wojaży. Wrażenie jednak pozostaje i to staje się mocną zaletą filmu Bóg i wojownicy lunaparków. Czymś, co nadaje temu nie tylko rozrywkowego charakteru, ale przede wszystkim poprzez słodko-gorzką formę bardziej trafia w serce i daje do myślenia. W stylu typowego dokumentu te wydarzenia i ta relacja straciłyby swój sens i emocjonalne uderzenie. Bóg i wojownicy lunaparków to taki film, który przez otoczkę poruszania kwestii wiary i religii staje się doświadczeniem głębszym, bo to wszystko jest tylko pozorne, gdy naprawdę pierwsze skrzypce odgrywa uniwersalna relacja ojca z synem. Konflikty na takiej drodze mogłyby być rozmaite, równie skrajne i zupełnie inne niż w tym filmie, dlatego jest to bardziej ponadczasowe, bo czuć, że w każdej wersji te przemyślenia, wnioski i rzeczy doprowadzające do zmiany i wzajemnego zrozumienia byłyby takie same. Z tego powodu, że to działa na poziomie emocji, więc nasze zrozumienie tej historii następuje naturalnie. Nie jest to bynajmniej film, od którego odbiją się ateiści i inne osoby niewierzące, bo uniwersalność emocji wykracza poza ten pryzmat i pozwala się bez problemu zaangażować.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj