Długo na to czekaliśmy...
Długo musieliśmy czekać na remaster pierwszej części gry, bo od czasu ukazania się kolekcji Handsome Collection trochę czasu minęło, ale wreszcie się doczekaliśmy. Borderlands: Game of The Year Enhanced jako kandydat na remastera jest trochę dziwny, bynajmniej nie narzekam. Kreskówkowy styl już w 2009 roku wyglądał pierwszorzędnie i tutaj również prezentuje się znakomicie. Wygląd gry jest zatem trudny do ulepszenia wizualnego. Popracowano więc nad innymi aspektami, które nadają grze bardziej współczesnego charakteru. Jest chociażby minimapa, która pojawił się dopiero w Borderlands 2. Zwiększono także płynność gry, która w wydaniu konsolowym ma chodzić w 60 klatkach na sekundę. Owszem spadki się zdarzają, ale nie są to jakieś częste sytuacje. Ponadto doczekaliśmy się czteroosobowej kooperacji na podzielonym ekranie, co niestety wpływa na płynność rozgrywki, ale coś za coś. Ulepszono także zarządzenie zapasami – teraz bronie można oznaczać jako śmieci i sprzedawać je w pakiecie. Można także tagować konkretne przedmioty, przez co później unikniemy sytuacji, w której okazało się, że interesujący na itemik poleciał do kosza.Strzela się fajnie, ale...
W dobie, kiedy w kategorii loot-shooterów królują Destiny i The Division, a Anthem od BioWare próbuje uszczknąć coś dla siebie, Borderlands: Game of The Year Enhanced wgryza się pełną gębą, oferując mnóstwo zawartości za relatywnie niską cenę. Sęk w tym, że trzeba ponieść pewne koszty z tym związane, bynajmniej nie chodzi mi tylko o finanse. Spędzając ostatnie godziny, dni czy też nawet tygodnie w The Division 2, strzelanie w remasterze gry studia Gearbox Software, było dla mnie cierpieniem. Ta mechanika odstaje od współczesnych standardów o dobrą dekadę. Był to dla mnie spory problem do pokonania, z którym ciężko było mi się uporać. Ale hej, to w końcu Borderlands, więc należało dać grze szansę. Choćby z tego względu, że darze ją ogromnym sentymentem. Do całkowitego przełamania nie doszło, ale zamierzam wrócić na Pandorę, bo w końcu kooperację naprawiono. Największym problemem gry – co dla mnie jest niewybaczalne – bo uwielbiam w tego typu produkcjach bawić się w kooperacji, była właśnie rozgrywka online. Głównie ze znajomymi, bo z tego płynie największy fun, ale z randomowymi graczami też jest przyjemna rozwałka. Remaster Borderlands przez spory czas od premiery był z tego obdarty. Brutalnie i bez skrupułów. Niby opcja kooperacji online widniała w menu, ale problem polegał na tym, że od premiery, do mniej więcej połowy miesiąca, nie udało się połączyć z kimkolwiek. Wyobrażacie to sobie? Wszystko robiłem solo. Ciągły matchmaking i komunikat o wygaśnięciu sesji. Problem o tyle istotny, że pozbawił grę jednego z najważniejszych i kluczowych jej aspektów. Problem został wyeliminowane, ale niesmak pozostał. A ja natomiast się pytam, dlaczego tego nie sprawdzono przed premierą gry? Ratunkiem dla tej sytuacji był kanapowy coop dla maksymalnie czterech graczy, ale nie jest to ten sam poziom rozgrywki. Borderlands samemu nie dostarcza takiej rozgrywki, jak w zabawie z paczką znajomych. Sporo problemów sprawiło mi także prowadzenie pojazdów... Boże, jakie to jest złe w tej grze!To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj