Pamiętam oglądanie "Dragon Balla" po powrocie ze szkoły i noszenie koszulek postaciami z tego anime. Pamiętam kupienie pierwszej konsoli za pieniądze zarobione z roznoszenia ulotek po osiedlu i wściekłość, gdy rodzice kazali mi ściąć włosy. Pamiętam śpiewanie po pijaku "Wish You Were Here" Floydów i okropny smak piwa, które piło się po raz pierwszy. Pamiętam to, że nie lubiłem zajęć z fizyki, ale za to lubiłem grać w siatkówkę i piłkę ręczną. Okazuje się, że wszystko to mogę odnaleźć w Boyhood, dziele Richarda Linklatera. To coś jak "Podróż sentymentalna" Sterne’a czy proza Prousta, tyle że współczesna, prostsza, milsza, niekoniecznie tak głęboka, ale za to równie mądra i jakby skrojona w nasz czas, w XXI wiek.

Nie ma co się rozpisywać specjalnie o fabule czy formie, bo o niej pewnie wiedzą już wszyscy. Film powstawał 12 lat – ta sama ekipa: reżyser, operator, aktorzy itd. Linklater zbierał swoją grupę na kilka dni co roku, by napisać scenariusz i nakręcić te parę scen, które mają odpowiadać kolejnym latom, które niemiłosiernie przemijają i postarzają każdego, kogo dotkną. Tak powstała historia Masona Juniora, 6-letniego chłopca, którego dorastanie, sukcesy i porażki oglądamy na przestrzeni 12 lat – aż do momentu, kiedy trafia do college’u.

[video-browser playlist="633364" suggest=""]

Nieważne, jak bardzo rewolucyjne czy przełomowe wydawałoby się to podejście, w twórczości Richarda Linklatera bardzo łatwo znaleźć już podobny projekt – chodzi oczywiście o jego wybitną trylogię, na którą składają się Przed wschodem słońca, Przed zachodem słońca i Przed północą, powstałe kolejno w 1995, 2004 i 2013 roku. Te trzy filmy opowiadają o miłości Jessego (Ethan Hawke) i Celine (Julie Delpy) na przestrzeni lat, najpierw podczas ich pierwszego spotkania aż do ich małżeństwa z dość długim stażem i dwójką dzieci. Zarówno Hawke, jak i Delpy pomagali Linklaterowi w pisaniu scenariusza, co roku znając się coraz lepiej oraz coraz sprawniej i mądrzej prowadząc fabułę – od zwykłego romansu po dojrzały związek nieopierający się jedynie na westchnieniach.

I poniekąd tak samo wygląda Boyhood – całą historię obserwujemy z punktu widzenia młodego Masona (Ellar Coltrane): razem z nim dorastamy, gramy na Xboksie, słuchamy kolejnych przebojów, chodzimy do szkoły i nie odrabiamy zadań domowych. Co sekwencję starsi, co sekwencję mądrzejsi niż 12 minut (miesięcy) wcześniej, dostrzegamy to, co trudniej było wcześniej dojrzeć – a że ojczym alkoholik, a że pewne gesty znaczą jedno, drugie zaś co innego. Aż nadejdzie moment, gdy zostaniemy z tym sami przy czarnym ekranie, zaledwie ułamek sekundy zanim pojawią się napisy końcowe.

12-letni eksperyment niesie za sobą jednak poważne konsekwencje – film musi trwać określoną ilość czasu, nie może pokazać wszystkiego, a nawet jakby się starał, to może z tego powstać jedynie pretensjonalna papka. Trop, którym idzie Linklater, to krótkie momenty, które mogłyby się wyryć w pamięci 20-, 30- czy 50-letniego Masona. To powoduje, że seans staje się prędzej lekturą Hemingwaya niż Dostojewskiego – bohaterowie są porządnie nakreśleni, ale bez głębi, bez czegoś, dzięki czemu moglibyśmy te postacie zdefiniować. Szczególnie wątpliwie wygląda to przy Masonie – przez to, że obserwujemy go przez zaledwie kilka chwil w roku, widzimy tylko kronikarski zapis kolejnych mód, zwyczajów i etapów życiowych głównego bohatera. A to ma fryzurę niczym emo, raz spotyka się z jedną dziewczyną, kiedy indziej z drugą, innym razem próbuje swoich sił w fotografii – chwilowe fascynacje mieszają się z życiową ścieżką wytyczoną przez wszystko to, co Mason przeżył. Większości tych rzeczy na ekranie nie zobaczyliśmy i możemy się jedynie domyślać, co wydarzyło się na tych białych plamach w scenariuszu. Rezultat jest taki, że historię ogląda się z zapartym tchem, jednak trudno przywiązać się do bohaterów przez potężną fragmentaryzację historii i znaleźć głębszy sens poza ukazaniem upływu czasu, a przecież to już w kinie widzieliśmy (także w przewrotnym pod tym względem, ale banalnym Ciekawym przypadku Benjamina Buttona Davida Finchera), a przynajmniej tak wydawało mi się jeszcze w trakcie seansu, kiedy to myślałem, że wkrótce film stanie się sentymentalną papką o tym, jak to w czasach dzieciństwa było beztrosko, a że to nie wróci, a że dorosłość jest trudna i najlepsze czasy są za nami. Na szczęście Linklater ani razu nie popada w melancholię, a każdą taką zagrywkę automatycznie kwituje ironicznym, czasem czarnym humorem, ale przecież inaczej się nie da, gdy mówimy o tym, że z każdym oddechem bliżej nam do śmierci, a po wysłaniu dzieci na studia pozostaje nam już tylko nasz własny pogrzeb.

[image-browser playlist="582409" suggest=""]

Może gdyby tylko Mason miał więcej wyzwań, więcej CZEGOŚ, więcej powodów, by samodzielnie podejmować decyzje, każdy z widzów odnalazłby się w głównym bohaterze. A tak, Masonowi wszystko przychodzi z łatwością, ponadto miotany jest między swoją matką (Patricia Arquette) a biologicznym ojcem (Ethan Hawke) i nowo poznanymi osobami. Poza tymi dwoma pierwszymi osobami do reszty nie ma co się przywiązywać, co jest przynajmniej smutne, szczególnie z tego powodu, że wcale nie odczuwamy (mówię także o Masonie) zwykłej tęsknoty. Pisałem wyżej, że Linklater nie chwyta nas żadnymi sentymentami, ale to nie znaczy, że bohater nie powinien tak się czuć ani że my nie powinniśmy pomyśleć o tym, co robiliśmy, jak mieliśmy 10 czy 15 lat. Tak więc za mało jest w samym obrazie, którego dość wielkie elipsy nie pozwalają na spojrzenie z szerszej perspektywy, a za dużo widz musi sobie dopowiadać. Na szczęście to, co dla filmu i jego recepcji jest najważniejsze, podane zostało w sposób bezbłędny.

No bo o co chodzi w Boyhood? O życie oczywiście. A czego możemy się o nim dowiedzieć z filmu o chłopcu, który pod koniec historii dopiero co staje przed dorosłym i prawdziwym życiem? Tego, że niektóre pytania się nie zmieniają. W Boyhood padają dwie kluczowe kwestie – w jednej z nich Mason pyta się swojego biologicznego ojca o sens życia. W tej drugiej, końcowej już scenie mowa jest o chwytaniu chwili. Odpowiedzi na oba te pytania to przede wszystkim odpowiedzi na sam sens powstania takiego filmu, ale także na sens życia. A jakie są te odpowiedzi? Musicie sami to zobaczyć.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj