"Road Trip" zasługuje na pochwałę, ale jest to tylko pochwała dla dobrego rzemiosła. Brakuje błysku, brakuje tajemnicy, brakuje tego czegoś, co było charakterystyczne dla Nie z tego świata jeszcze trzy, cztery lata temu. Śródsezonowy finał mile zaskoczył widzów poziomem. Ezekiel okazał się być kimś innym, równie niespodziewana była śmierć młodego Kevina. Sam znikł w oddali, porwany przez swojego "gościa". Dean płakał.

Niestety kontynuacja historii nie jest tak emocjonująca.

Drugą połowę sezonu rozpoczyna tradycyjna "wielka akcja ratowania Sama Winchestera". Gadreel ma czarną listę od swojego nowego szefa i postanawia ją konsekwentnie "odptaszkować", co czyni, nie zwracając specjalnie uwagi na to, czy anioł do załatwienia to przyjaciel czy wróg. Przy okazji widzowie dowiadują się, że całe zło świata, począwszy od wygnania z Raju, a skończywszy na podwyżkach cen paliwa, jest winą jego gapiostwa i miękkiego serca. Tak przynajmniej twierdzi Castiel, który wraca do gry z ukradzioną laską i kolejnym znalezionym w lumpeksie burym płaszczem. Niestety jego rola w odcinku ogranicza się do robienia mądrych min i wydawania pocieszycielskich pomruków w odpowiednich momentach. No i oczywiście do wyleczenia Sama. Anielskie Pogotowie Ratunkowe działa i ma się dobrze. Dean najpierw jest smutny, potem się wścieka i brnie dalej w kolejne, coraz ryzykowniejsze sposoby wygnania obcego z ciała młodszego brata.

[video-browser playlist="634678" suggest=""]

Wojna upadłych aniołów trwa w najlepsze, tak samo jak i bezkrólewie w Piekle (bez względu na to, jakie zdanie na ten temat ma pewna ruda, seksowna demonica). Prawdziwą gwiazdą "Road Trip" jest Crowley. Król Piekła znów zaskakuje swoją postawą. Robi wszystko, aby wydostać się z niewoli i wykazuje sporo inicjatywy. To jego pomysł z opętaniem ostatecznie działa i pozwala wykazać się Samowi, a potem też Castielowi. Na dodatek okazuje się być znacznie lepszym politykiem niż Abaddon, która, jak widać, preferuje terror i zamordyzm. Obserwowanie Crowleya w akcji to prawdziwa przyjemność. Manipuluje Deanem genialnie, wiedząc, jak wiele może ugrać na poczuciu winy starszego Winchestera, które wykorzystuje perfekcyjnie. Osiąga wszystko, co sobie zamierzył, a dodatkowo okazuje się, że jest największym wygranym tego odcinka. Nie wiem jak inni, ale ja w wyborach na Króla Piekła zdecydowanie oddaję na niego swój głos.

Największą wadą epizodu są Winchesterowie, a raczej ich przewidywalność. Z niemal stuprocentową dokładnością można przewidzieć reakcje i zachowania Deana, co do milimetra można wymierzyć natężenie złości Sama na brata po odzyskaniu przez niego "wolności". Jedyną odmianą jest to, że tym razem starszy Winchester odchodzi (najprawdopodobniej na jeden, góra dwa odcinki), ale to już też było. Śmieszy również będące idealnie na podorędziu nowe naczynie dla Gadreela, chociaż pozostaje nadzieja, że Tahmoh Penikett w serialu zagości wreszcie na dłużej.

Powrót Nie z tego świata na antenę jest udany, ale pozostawia niedosyt. Oczywiście można mieć nadzieję, że konsekwentnie prowadzony główny wątek będzie się satysfakcjonująco rozwijał, ale statyczność postaci głównych bohaterów i ich hibernacja w określonym "emploi" zaczynają być nużące. Oczekiwania fanów w stosunku do serialu są duże. Oglądalność jest (jak na dziewiąty sezon) zaskakująco przyzwoita, ale jeżeli Nie z tego świata ma się rozwijać, może czas nieco zmienić Winchesterom charakter?

Autorka jest redaktorem serwisu Supernatural.com.pl.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj