Podróż Abaddona, Tańczącego na Zgliszczach Anioła Zagłady trwa. Przed nami drugi tom Bram Światłości pióra uznanej pisarki Mai Lidii Kossakowskiej, nazwanej Pierwszą Damą polskiej fantastyki. Jej cykl „anielski” natomiast jest jej najbardziej rozpoznawalnym dziełem. Spójrzmy, jak radzi sobie kolejny tom.
Miałem przyjemność recenzować Bramy Światłości, tom 1 i wtedy, jak byłem pewien, po słabszym Zbieracz Burz. Tom 1, Kossakowska wraca do formy, prowadząc swoich skrzydlatych bohaterów poza granice królestwa, daleko poza znane im ziemie. Niestety, tom drugi zawiódł moje nadzieję i pozostał tylko żal, bo świat, który Maja Lidia Kossakowska stworzyła w Siewca Wiatru i Żarnach Niebios zasługuje na więcej. Oczywiście autorka nadal jest zdolną pisarką, więc opisy są nadal bardzo ładne, główna linia fabularna trzyma się kupy, a jednak cała reszta... cóż, zacznijmy od początku.
Bohaterowie, których znamy, nie tylko z pierwszego tomu Bram Światłości ale też wcześniejszych książek cyklu, to nie ledwo opierzone anielskie pisklęta, nie. Główny bohater, a wraz z nim Razjel, Gabriel i Lucyfer stanęli do walki przeciw Antykreatorowi, mrocznemu przeciwieństwu boga, w porównaniu z którym mieszkańcy Głębi to urocze szczeniaczki. Zresztą nawet przedtem byli doświadczonymi wojownikami czy politykami. A w Bramach Światłości wszystkich dopadła pomroczność jasna. Gabriel, który wcześniej pokonywał nie takie kryzysy, jeśli ktoś pamięta poprzednie książki, zachowuje się jak bałwan a nie regent, zachowuje się jakby pierwszy raz zetknął się z polityką. Stres, który ma to motywować, nie miał prawa tak na niego wpłynąć, nie po tym co przeżył wcześniej... ot, przy tamtych sprawach to byłby kolejny dzień w pracy. Kolejny Razjel, Książę Tajemnic, władca wywiadu, daje się ponosić emocjom, wychodzi ze swej roli i patrzy się na jakiegoś uczniaka, który płacze za matką, co zupełnie nie zgadza się z jego wcześniejszym przedstawieniem. To nie koniec, niestety, bo mamy Księcia Piekła, Buntownika, Niosącego Światło, czy też jak go nazywają, Lampkę. Lampkę, który patrząc w oczy wrogom, szturmował bestie Antykreatora, Lampkę, który po Michale jest jednym z najpotężniejszych archaniołów, w końcu Lampkę, który uciekł na wyprawę Seredy tylko po to, by powiedzieć Bogu, co o tym wszystkim myśli. Jeśli dojdzie taki, jakim opisuje go Kossakowska, przez dłuższy kawałek książki, to Bóg/Jasność da mu smoczek i pośle do kąta, bo zachowuje się jak płaczliwy nastolatek, a nie jak porywczy romantyk, którym był w poprzednich częściach. Jedyna komediowa akcja z Księciem Ciemności budzi jedynie uśmieszek politowania, bo strach przed dużym owadem to zagranie cokolwiek oklepane i sztuczne.
Nawet Abaddon, który wcześniej był bardziej mroczny, ponur i interesujący, teraz jest tylko irytująco mroczny, jak goth, któremu przez nieuwagę rozmazał się makijaż (choć on z głównych bohaterów i tak wypada najlepiej). Ponadto, dawny Rycerz Miecza i - korzystając z opisu z Siewcy Wiatru - jeden z najlepszych szermierzy królestwa osłabł najwyraźniej, bo łomot obrywa od wszystkich, nawet od czeredy „zwykłych” nieumarłych. Dzierżący Klucz Do Otchłani, gdzieś go zgubił najwyraźniej, wraz ze swą umiejętnością walki.
Na szczęście, jest jeszcze Sereda, która ratuje całe towarzystwo – tam, gdzie musi być uczuciowa, jest, tam gdzie ma władać twardą ręką, włada. Doskonale rozpisana i przemyślana postać, mimo że nie dostaje zbyt dużo czasu, ratuje całą historię, na spółkę z szamanem-zwierzołakiem, który choć nieco banalnie miły, nadal potrafi zainteresować czytelnika. To właśnie część historii z nim czyta się najlepiej i to właśnie one są najbarwniejsze (choć jeśli w trzeciej książce to skończy się romansem między nią a Aniołem Zagłady, to będzie pójście po najmniejszej linii oporu). Z drugiej strony, ochroniarz Seredy, od ostatniej części zmienił się diametralnie, tak, że czytelnik może zupełnie nie poznać postaci. Dwie postaci drugoplanowe, a tak skrajne różne ich rozpisanie – a wszystkich, niezależnie od tego, czy dobrze wyszli, i czy są głównymi bohaterami, czy tymi z drugiego planu, wszystkich dopada pomroczność jasna. Kiedy niepsujące się racje nagle się psują, wszyscy zrzucają winę na... skąpstwo Gabriela (mimo że tyle razy było wspomniane jak bardzo ważna jest dla niego i dla Królestwa ta misja), nikt na poważnie nie myśli o sabotażu. Naprawdę?
Jedno to postaci, drugie to historia. Jak wspomniałem, główna fabuła trzyma się swego toru – ekspedycja trwa, trzeba odnaleźć Jasność. Bardzo szybko jednak (bo już na początku) autorka wprowadza coraz to nowe zagrożenia dla naszych bohaterów, zwłaszcza dla samego Daimona, i ten główny cel wyprawy zanika gdzieś w oddali. Z każdym zagrożeniem Daimon walczy, a jednak każde jest jeszcze gorsze od poprzedniego. I Daimon jest (co wydawałoby się niemożliwe) jeszcze bardziej umierający, niż umierający był niedawno. Wtedy... Deus ex machina! I to w jednym wypadku dosłownie, postaci zupełnie wcześniej nie przedstawiane pojwiają się wprost z nieba, ratują dzień i znikają. Jedyne wytłumaczenie to informacja, że są tak potężni, że rzadko się pojawiają. I nic, nic więcej, co czyni scenę z szamanami to jedną z najgorszych scen w książce. To jednak nie jedyna interwencja w ostatniej chwili, bo co chwila pojawiają się, ot tak po prostu, bez żadnego tłumaczenia. Tymczasem, nieustannie ranny Daimon międli w ustach zdanie - „Witaj Niebycie” - tak często, że nie zwraca się na to już żadnej uwagi. Cały czas jest ranny, cały czas niemal na skraju śmierci, a i tak zawsze pojawia się niespodziewana przez nikogo pomoc. Po drugim razie zaczyna nużyć, po trzecim robi się to wszystko irytujące.
Ocena nie byłaby tak surowa, gdyby nie to, że Maja Lidia Kossakowska jest tak znaną i tak utalentowaną pisarką, spod której pióra wyszły naprawdę dobre pozycje. Tymczasem na Bramy Światłości. Tom 2 albo nie miała pomysłu, albo chciała, by bohaterowie jeszcze mocniejsze, straszniejsze przygody mieli niż w Siewcy Wiatru i jego kontynuacjach co biorąc pod uwagę skale wydarzeń jest po prostu niemożliwe. Ponadto bohaterowie, zamiast ewoluować, zmieniają się w zupełnie innych w mgnieniu oka, nie można ich poznać. To nie powolna ewolucja, to po prostu zmiana ich charakterów, by dopasować je do... no właśnie, nawet nie do końca wiadomo.
Bramy Światłości, mimo że napisane warsztatowo dobrze, zawodzą czytelnika. Główna fabuła i jej zamysł to jedyne co w tej książce jest naprawdę interesujące. Jeśli sięgnę po trzeci tom, to tylko po to, by poznać końcówkę tej opowieści. Po drugiej części jestem jednak pełen rezerwy, choć gdzieś tli się nadzieja, że autorka jeszcze mnie zaskoczy.