Drugi odcinek kontynuuje pewnego rodzaju konflikt Peralty z kapitanem Holtem. Peralcie trudno przyzwyczaić się do nowych reguł i to daje nam kilka zabawnych sytuacji, które napędzają fabułę. Relacja ta ładnie się rozwija i z każdą minutę widzimy, że do buntowniczego detektywa w końcu coś dociera. Następuje delikatna zmiana; powoli zaczyna przestrzegać coraz to nowych reguł Holta, ale - jak nam pokazuje końcowa scena - przed detektywem jeszcze długa droga.
Brooklyn Nine-Nine świetnie parodiuje typowe policyjne seriale, pokazując nam wiele schematów w krzywym zwierciadle. Tyczy się to m.in. zachowania sierżanta Jeffordsa (Terry Crews), który jest zupełnym przeciwieństwem tego, co może sugerować jego wygląd. Duży, twardy facet w rzeczywistości jest tchórzliwym i trochę zniewieściałym introwertykiem. Sceny z jego minivanem to jeden z jasnych punktów odcinka. Do tego dochodzą relacje pomiędzy wszystkimi w pracy - rywalizacje, romanse (ciągłe próby Boyle'a) i współpraca zawodowa. Istotnym elementem jest także kompletne wyśmianie korzystania z pomocy wszelkiego rodzaju szarlatanów.
[video-browser playlist="634910" suggest=""]
Sama sprawa odcinka to również doskonały przykład na przyzwoite wyśmianie schematów. Gdy odkrywamy, kto stoi za rysowaniem penisów na radiowozach, dalsze kroki są łatwe do przewidzenia. To w niezły sposób pozwala twórcom rozbudować osobowość detektywa Peralty, który pod dowództwem Holta zaczyna wykorzystywać swój potencjał. Przypuszczam, że zrobienie sobie wroga z wysoko postawionego komisarza jeszcze w tym sezonie odbije się bohaterom czkawką.
Brooklyn Nine-Nine jest komedią nietypową, bo przez cały odcinek nie śmiejemy się do rozpuku. Całokształt tworzy jednak świetny efekt końcowy, który ogląda się ze szczerą przyjemnością. Zdecydowanie jedna z lepszych komediowych premier sezonu.