Henrik Petterson po wysadzeniu jednej z placówek Gry błąka się po świecie i ukrywa przed Przywódcą. Pieniędzy mu nie brakuje, ale nie są one w stanie zastąpić mu ojczyzny ani tym bardziej zapewnić mocnych wrażeń, jakie towarzyszyły wykonywaniu kolejnych zadań. Wszystko ulega zmianie, kiedy poznaje tajemniczą Annę. Podczas jednej z imprez HP wypija o jednego za dużo i urywa mu się film. Nazajutrz zostaje aresztowany przez dubajską policję i oskarżony o zabójstwo kobiety. Czyżby mężczyzna faktycznie dopuścił się tak okropnego czynu, a może zwyczajnie ktoś próbuje go wrobić?
[buzz] po wprowadzeniu kilku drobnych zmian mogłoby na dobrą sprawę stanowić zupełnie odrębną historię. Motyw Gry, który dominował w pierwszej książce, tutaj zepchnięty został raczej na margines. Ostatecznie co prawda zwiększa się znaczenie tej tajemniczej organizacji, ale przez większość czasu nie będzie ona szczególnie istotna dla rozwoju samej fabuły. Ma to zarówno dobre, jak i złe strony, bo niby plusem jest, że pisarz nie powiela własnych schematów, ale chciałoby się też dowiedzieć czegoś więcej o samej Grze, co przez taki, a nie inny zabieg nie jest możliwe. Powodów do narzekań jednak większych nie ma, bowiem sama fabuła jest diabelnie wciągająca i utrzymana w klimacie korporacyjnego thrillera.
Podobnie jak w [geim], wątek HP przeplatany jest historią z życia jego siostry. Przeciwko Rebecce toczy się postępowanie sądowe związane z wykonywanym przez nią zawodem, a dodatkowo ktoś oczernia ją na popularnym forum internetowym. Chociaż jej losy są nie mniej interesujące od głównej osi fabularnej, tak nieszczególnie się z nią zazębiają. Wydaje się, że autor wątek Normén wcisnął do powieści trochę na siłę, nie mając większego pomysłu na to, w jaki sposób nadać jej faktyczne znaczenie dla całej historii. Gdyby była to po prostu jedna z postaci, z którymi HP utrzymuje kontakt i z tego względu pojawia się w opowieści, wówczas wszystko byłoby w porządku, ale bohaterka ma własne rozdziały i jej perypetie to blisko połowa książki. Akurat w tym aspekcie [geim] ma przewagę nad [buzz], bo w pierwszej powieści Rebecca dużo sensowniej została wkomponowana w całą intrygę.
Debiutowi Andersa de la Motte zarzucałem miejscami prostacki język, antypatycznego głównego bohatera i brak drugiego dna przy tematyce, która taką możliwość jak najbardziej stwarzała. Autor najwyraźniej sam zauważył swoje niedociągnięcia, gdyż jego druga powieść jest najzwyczajniej w świecie dużo lepsza warsztatowo. Pod względem językowym nastąpił skok o co najmniej jedną klasę wyżej, a anglojęzyczne wstawki zostały ograniczone do niezbędnego minimum. Odniosłem także wrażenie, że postać Henrika stała się bardziej przystępna i łatwiej z nią sympatyzować. Wciąż wiele można mu zarzucić, ale nie jest już tak odpychający jak wcześniej, choć równie dobrze może to być po prostu kwestia przyzwyczajenia. Na szczególną pochwałę zasługuje natomiast pokazanie, jak łatwo w dzisiejszych czasach manipuluje się informacją, w sztuczny sposób tworzy trendy i nagłaśnia błahe sprawy, które mają na celu przysłonić faktyczne problemy. Po lekturze zupełnie inaczej podchodzi się do rewelacji wypisywanych w Internecie czy zasłyszanych w radio i telewizji.
[buzz] może nie jest dziełem ambitnym i do ideału sporo mu brakuje, ale uzależnia jak narkotyk. Można się czepiać nadmiernych zbiegów okoliczności, jakich doświadcza główny bohater, czy nie zawsze racjonalnych zachowań - tylko po co, skoro nieszczególnie psują one przyjemność płynącą z lektury. Twórczość Szweda zalicza się do tego typu literatury, którego wady zauważa się dopiero po przeczytaniu całości, bo w trakcie zwyczajnie nie ma na to czasu. Szybkie tempo, liczne zwroty akcji i masa ciekawych pomysłów nie pozwalają oderwać się od książki, a że po pewnym czasie zdajemy sobie sprawę, iż obcowaliśmy z utworem niedopracowanym, to cóż z tego, skoro przez tych kilka godzin doświadczaliśmy pierwszorzędnej i niepozwalającej na chwilę wytchnienia rozrywki. Pozostaje czekać na [bubble], czyli ostatni tom trylogii, który przy zachowaniu tendencji wzrostowej powinien stanowić istną jazdę bez trzymanki.
Bzyczące pszczółki korporacyjnego ula
[geim] Andersa de la Motte było powieścią oryginalną, ale niedopracowaną. Przedstawiona w niej historia jednak przypadła czytelnikom do gustu na tyle, że autor szybko zabrał się za kontynuację. Czy dalszy ciąg przygód HP równie skutecznie przykuwa do lektury co poprzednik, a jednocześnie naprawia jego błędy? Zdecydowanie.
To jest uproszczona wersja newsa. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj