Nie będę ukrywał, mam słabość do fabuł pisanych przez Brian Azzarello. Moja przygoda z jego twórczością zaczęła się dobrych kilka lat temu, kiedy w me ręce trafiły jego Hellblazery, później był bardzo dobry Luthor… nie wszystkie jego albumy podeszły mi w równym stopniu, ale te najlepsze miały jedną cechę wspólną – opowiadały o postaciach niejako z marginesu, niepasujących do klasycznych opowieści komiksowo-superbohaterskich. I tak też jest w Cage, opowieści o postaci przybliżonej nam ostatnio dzięki Luke Cage. W omawianym komiksie Luke Cage jawi się początkowo jako pozbawiony skrupułów mięśniak do wynajęcia – jeśli potrzebujecie wyrównać rachunki, zemścić się lub w inny sposób użyć jego wielkich mięśni – wystarczy solidnie wypchana zielonymi koperta.
Źródło: Mucha Comics
+5 więcej
Ale czy na pewno? Na tym początkowym rysie szybko pojawiają się pęknięcia, począwszy od przyjęcia zlecenia od zrozpaczonej (acz biednej) matki, a na finałowych scenach skończywszy. Luke Cage z pewnością jest antybohaterem, ale jego motywacje nie są już tak jednoznaczne, jak to się jawi na początku (i jakie sam chce pokazywać). W paskudnych realiach dzielnicy rządzonej przez przemoc, na tle małych opryszków i wielkich przestępczych bossów, Cage jawi się jako promyczek nadziei; ba, bohater, z braku lepszego słowa. A że przy okazji uszczknie coś dla siebie? Za coś żyć przecież trzeba… Na pochwałę zasługuje także odejście twórców od wcześniejszego sposobu prezentowania postaci. Cage w tym komiksie nie posiada tandetnego superbohaterskiego stroju – w zamian jawi się jak typowy ziom z czarnego, amerykańskiego osiedla, a wyróżniają go jedynie różowe okulary (ale nie patrzy dzięki nim na świat choć trochę bardziej optymistycznie). Oczywiście zaprezentowana na planszach stylówa też jest już odrobinę retro (komiks powstał w 2002 roku), ale nie zmienia to faktu, że znacznie bardziej pasuje do prezentowanej opowieści.
Źródło: Mucha Comics
Zresztą od strony graficznej Cage prezentuje się bardzo dobrze, głównie dzięki precyzyjnej kresce Richarda Corbena, który potrafi swoimi ilustracjami (nieco przerysowanymi, dodajmy) nadać opowieści dodatkowego wymiaru. Choć, nie da się ukryć, że na niektórych planszach – szczególnie z dynamicznymi scenami – pojawia się nieco za dużo chaosu. Pasuje to do konwencji i tej opowieści, ale niekoniecznie ułatwia odbiór. Nie jest to najlepszy komiks w wykonaniu Azzarello (ale z pewnością daleko mu także do najgorszych), ale ma wiele cech, które znamy z jego innych albumów. To mocna – pcha się na usta wręcz określenie „męska” – historia, która jednocześnie przede wszystkim koncentruje się na postaci: kim jest, co ją motywuje, jaki ma stosunek do świata. Cała reszta – zlecenie zrozpaczonej matki czy porachunki mafijne – to tylko konieczne, acz interesujące tło, na którym nakreślona jest sylwetka bohatera do wynajęcia.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj