Uwielbiam gry osadzone w czasach II wojny światowej. Gdy dowiedziałem się, że Sledgehammer Games robi kolejne Call of Duty w tych realiach, nie mogłem się doczekać premiery i możliwości zagrania na Xbox Series X.
Gdzie zabiera nas
Call of Duty: Vanguard? Akcja zaczyna się w pociągu do Hamburga w 1945 roku, gdzie nasz kilkuosobowy oddział ma zadanie przejąć dokumenty tajnego projektu Feniks. W trakcie akcji nie wszystko idzie po naszej myśli (cóż za zaskoczenie, prawda?) i nasza grupa zostaje schwytana przez wojska Rzeszy. Na jej czele stoi niejaki Hermann Freisinger, którego zobaczymy jeszcze nie raz w czasie gry - głównie podczas przerywników filmowych (które stoją na bardzo wysokim poziomie, ale o tym napiszę niżej). Bohaterowie lądują w celi, a my zaczynamy się dowiadywać, o co w tym wszystkim fabularnie chodzi. Poznajemy więc swoich pobratymców przez retrospekcje, podczas których bierzemy udział w walkach na kilku frontach II wojny światowej. I tak trafiamy do Stalingradu w 1942 oraz 1943 roku, bierzemy udział w bitwie o Midway, trafiamy do Afryki Północnej i do Merville. Ostatnia misja jest mocno przewidywalna i… a zresztą, nie będzie spoilerów. Ciekawostką jednak jest to, że naszych bohaterów przesłuchuje niejaki Jannick Richter. Fani
Władcy Pierścieni od razu zauważą, że ten gość to
Dominic Monaghan, czyli Meriadok „Merry” Brandybuck. Grający z angielskim dubbingiem na pewno usłyszą też Polinę Petrovą, której głosu użycza
Laura Bailey (Abby z
The Last of Us: Part II).
Wracając na chwilę do fabuły, ale tak bez spoilerów - gra nie ma przesadzonej poprawności politycznej, w przerywnikach filmowych usłyszymy "Heil Hitler", na ścianach korytarzy wiszą podobizny Adolfa Hitlera, a dobre oko wypatrzy na prawie każdym skrzyżowaniu swastykę. Owszem, dalej mamy do czynienia z braterstwem, przyjaźnią i pójściem w ogień za swojego towarzysza, ale tu nie ma się do czego przyczepić. Na drugim biegunie mamy wspomnianego wcześniej Hermanna Freisingera. I tu mam mały zawód co do naszego antagonisty. Po cichu liczyłem na bardziej wyrafinowaną postać, a dostałem totalnego psychola, który chce po prostu przejąć władzę. Dlatego też fabuła ostatecznie nie jest idealna czy nawet bardzo ambitna. Przejdziecie ją w 5-6 godzin i zapomnicie. No, chyba że polujecie na osiągnięcia, wtedy pewnie część misji powtórzycie. Udało mi się niektóre z trofeów wbić podczas pierwszego podejścia do kampanii, gdy grałem na normalnym poziomie trudności. A sama fabuła jest dobra. Tylko tyle. Samo zakończenie – podobnie. Przewidywalne i bez szału – po prostu poprawne.
Oprawa audiowizualna i słów kilka o gameplayu. Sledgehammer Games zrobiło bardzo ładny tytuł, w którym przerywniki filmowe są piękne i fenomenalnie nakręcone. Stalingrad zimą wygląda przepięknie, przechadzanie się po nim, a potem po zniszczonych budynkach prezentuje się świetnie. Misje na pustyni czy nocna przechadzka pod Merville – poezja! Detale, eksplozje i efekty – PEŁEN WYPAS! Na Xbox Series X nowe
Call of Duty wygląda fantastycznie, chodzi płynnie (choć czasem w pierwszej chwili potrafiło „chrupnąć” zaraz po rozpoczęciu rozgrywki), a problemy, jakie zauważyłem to: obracający się wokół własnej osi karabin oraz pewna bezgłowa kobieta idąca przez Stalingrad. Jak widać – problemów raczej się nie uświadczy (choć teksty z wersji przedpremierowych wskazują, że nie byłem odosobnionym przypadkiem z bezgłową kobietą). Co do warstwy dźwiękowej – tutaj nie mam twórcom absolutnie nic do zarzucenia. Dźwięki otoczenia, wystrzałów czy pojazdów oddali z dużą dbałością i wszystko zgrywa się idealnie. Gameplay natomiast jest bardzo dobry. Są miejsca i momenty, w których warto się skradać i przejść po cichu, ale potem przychodzi atak frontalny i zaczyna się jatka. Mamy więc krzyki postaci wokół nas, wszechobecne eksplozje, ale co najważniejsze – czuć ten feeling strzelania, odrzutu. Wiemy, że karabin, którym kładziemy wrogów jednym strzałem, to mocna rzecz. I tak właśnie być powinno.
No, to wiemy, że jest ładnie, a kampania nie ma fabuły najwyższych lotów (ale przypominam z uporem maniaka, że nie jest też zła). Jak jednak sprawuje się tu tryb multiplayer? 20 map, nowy tryb „Wzgórze Mistrzów” (4 mapy są dla niego dedykowane) i drugi nowy tryb „Patrol”. Oprócz tego klasyka multi – Dominacja, Znajdź i Zniszcz czy Deathmatch. O ile każdy z nich pewnie jest Wam doskonale znany, to pierwsze dwa chciałbym Wam bardziej przybliżyć. Wzgórze Mistrzów to coś idealnie skrojonego pod granie z jednym lub dwoma znajomymi (z randomami w sieci nie będzie łatwo). Dwu- lub trzyosobowe teamy rywalizują na niewielkich mapach, aż z ośmiu wyłoniony zostanie ten najlepszy. A wszystko to w serii szybkich rund. Dlaczego wspomniałem o tym, że najlepiej grać w niego ze znajomymi? Bo z losowymi osobami może być Wam ciężko na szybko ustalić taktykę na kolejną rundę – a wtedy zamiast zabawy pojawi się frustracja. A gry mają bawić, prawda? Drugim z nowych trybów jest Patrol, w którym flaga sama fruwa sobie po mapie. Nie ma w tym nic realistycznego, a poza tym mapy nie są wielkie i nie każdemu ten tryb przypadnie do gustu. W mojej opinii dużo chętniej gracze spędzą czas we Wzgórzu Mistrzów, a jak będzie? Czas pokaże. Jeśli graliście w Modern Warfare, to feeling gry w multi jest piekielnie podobny. Szybkie tempo rozgrywki, masa fragów, możliwość podparcia karabinu o framugę. No i częściowa destrukcja otoczenia. Odniosłem również wrażenie, że obecne mapy nie dają wielkich możliwości zabawy ze snajperką. Z drugiej jednak strony - modyfikacje broni nie są utrzymane w realiach czasów z gry i dla wielu będzie się to gryzło z całokształtem produkcji. Podsumowując - mamy do czynienia z klasycznym multi z
CoDów - albo je lubicie, albo nie. :)
Czas na mój ulubiony tryb zabawy w
Call of Duty. Zombie! Na dzień dobry wielki smutek dla mojej miłości do eksterminacji tych niemilców - na premierę nie ma dostępnego trybu fabularnego. Dziś możemy jedynie odpalić jedną misję pt. Der Anfang, w której trafiamy do swego rodzaju huba w centrum Stalingradu. Z niego możemy przejść do misji, które polegają na: szybkiej eliminacji zombiaków, zbieraniu run po zabitych zombie i zasilanie urządzeń oraz tzw. transmisji - eskortujemy świecący orb, eksterminując przy tym przeciwników. Po powrocie zebrane fundusze możemy wydać na ulepszenie broni lub pancerza czy dodać sobie do 3 aktywnych perków, które np. mogą ułatwić nam pozbywanie się przeciwników lub przywracać część zdrowia przez zabijanie wręcz. Problem polega na tym, że po 4 takich misjach możemy robić je znów lub "uciec". Wrogowie i tak będą tacy sami, ale z większą ilością HP. Na tę chwilę więc tryb Zombie w żaden sposób mnie nie wciągnie. Taki stan rzeczy może zmienić się jednak w grudniu, ponieważ wtedy pojawi się tryb fabularny oraz pierwszy sezon (jak zapewniają twórcy). Trudno, poczekam miesiąc i zobaczymy, jak to będzie wyglądać.
I takie właśnie jest nowe
Call of Duty: Vanguard. Sledgehammer Games stworzyło bardzo solidny tytuł na dobrych podwalinach, gdzie kampania jest wstępem do zabaw w multiplayerze, a od grudnia (mam nadzieję!) także i trybie Zombie. I niech nikogo nie dziwią “moce” jednego z naszych bohaterów, który dzięki tzw. Skupieniu widzi zarysy przeciwników, a czas zwalnia i może ich zastrzelić w zwolnionym tempie. W końcu nie takie nadprzyrodzone rzeczy widzimy, szczególnie grając i eksterminując zombiaki. Wiem jednak, że niektórym takie rzeczy mogą przeszkadzać. I doskonale to rozumiem. Mnie po prostu nie przeszkodziło to w rozgrywce. Pozytywne jest tu podejście twórców do wszechobecnej poprawności politycznej, o czym pisałem wyżej. Wyjątkowe wrażenie zrobiły na mnie sceny, w których nasi przeciwnicy wypowiadali się o czarnoskórym dowódcy naszego oddziału. To pokazuje, jak okrutne to były czasy i jak żołnierze czy oficerowie Rzeszy traktowali i mówili o innych. Zakończenie? Mam dwie teorie. Albo takie miało być i jestem z niego niezadowolony, albo mamy pewną furtkę na… no nie wiem -
Vanguard 2? Czy najnowszy
CoD to rewolucja? Absolutnie nie. Czy mi to przeszkadzało? Podobnie - nie. Kampania do przejścia na raz, multi, które jedni kochają, a inni nim gardzą. No i Zombie, po którym wiele sobie obiecywałem - ale muszę wstrzymać się z ostatecznym werdyktem do grudnia.
Plusy:
+ oprawa audiowizualna;
+ sporo map oraz nowe tryby w multiplayerze;
+ Dominic Monaghan jako Jannick Richter;
+ fantastyczne przerywniki filmowe;
+ widowiskowość starć w kampanii...
Minusy:
- ... która niestety nie jest zbyt długa;
- kiepski główny antagonista;
- prawdziwy tryb Zombie poznamy dopiero w grudniu;
- modyfikacje do broni potrafią całkiem wytrącić ducha II wojny światowej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h