Candy: Śmierć w Teksasie to nowy miniserial inspirowany prawdziwą historią. Fabuła rozgrywa się we wczesnych latach 80. ubiegłego wieku, w spokojnym amerykańskim sąsiedztwie, gdzie pewnego dnia dochodzi do makabrycznej zbrodni – Betty Gore ginie z rąk swojej przyjaciółki, tytułowej Candy Montgomery, która brutalnie zabija ją siekierą. Nowa produkcja odcinkowa przybliża samą zbrodnię, jej motywacje oraz to, co nastąpiło po fakcie. W rolach głównych występują Jessica Biel i Melanie Lynskey. W Polsce serial można obejrzeć na Disney+. Jak sugeruje tytuł produkcji, Candy to przede wszystkim historia morderczyni. W praktyce okazuje się jednak, że tak naprawdę mamy tu opowieść o dwóch kobietach, które są swoimi zupełnymi przeciwieństwami i które (co czuć od samego początku) grają równie ważne dla fabuły role. Z jednej strony jest więc Candy (Biel), perfekcyjna gospodyni domowa, zatroskana żona i spełniona członkini społeczności kościelnej, bardzo zaangażowana we wspólną praktykę religijną. Z drugiej zaś mamy Betty (Lynskey), zrezygnowaną i sfrustrowaną nauczycielkę, ewidentnie zmagającą się z depresją poporodową i kryzysem w małżeństwie. Kontrast między paniami widoczny jest gołym okiem, głównie za sprawą naprzemiennego montażu scen z ich udziałem – twórcy podkreślają te różnice od pierwszych minut pierwszego odcinka, umiejętnie dawkując napięcie. Co ciekawe, do samej zbrodni dochodzi bardzo szybko, bowiem już w premierowej odsłonie. Ma ona miejsce za zamkniętymi drzwiami, więc widz nie wie, co tak naprawdę się wydarzyło. Żadna teoria nie jest narzucana z góry. Wszystko ma się rozstrzygnąć dopiero w kolejnych epizodach, a to sprawia, że odcinek wprowadzający wypada naprawdę intrygująco. Choć zbrodnia dokonuje się w zasadzie na starcie, na tym etapie nadal wszystko jest schludne i perfekcyjne – przerywnikami od tej sielanki są jedynie krótkie ujęcia na tytułową Candy, w pośpiechu zacierającą wszelkie ślady mogące łączyć ją ze zbrodnią (montaż następujący w trakcie całej tej sekwencji jest bardzo dobry i dodatkowo uwypukla presję głównej bohaterki na to, by w tym idealnym sąsiedztwie absolutnie wszystko było idealne). Widać, że wszyscy bohaterowie zaczynają z czystą kartą, a sam widz ma duże pole do własnej interpretacji i samodzielnego wysnuwania pewnych wniosków. Problemem staje się jednak tendencja twórców do "równoważenia sił" i wspomniany już fakt, że główna rola nie należy tu wyłącznie do Biel, choć tego w zasadzie można było oczekiwać po wszystkich materiałach promocyjnych. W serialu każda strona stara się pokazać to, co się wydarzyło, swoimi oczami. Takie podzielenie frontu na pół prowadzi do wyraźnego spadku napięcia w zasadzie już w drugim odcinku produkcji. Tutaj zarówno zabójczyni, jak i ofiara grają pierwsze skrzypce, co, owszem, pewnie i ułatwia wgląd w wydarzenia, jednak w pewnym sensie również zaburza perspektywę. Twórcy, poświęcając tak wiele uwagi życiu Betty, gubią gdzieś Candy, przez co w połowie produkcji jej motywacje nadal nie są czytelne. Z perspektywy pięciu odcinków wydaje się to niepotrzebne i niekorzystne dla serialu – poznając punkty widzenia wszystkich bohaterów, tak naprawdę nie zgłębiamy się dobrze w żadnej z nich. Warto wspomnieć, że cały serial został rozpisany na zaledwie pięć 40- lub 50-minutowych odcinków, jednak już po dwóch pierwszych może się wydawać, że to trochę za długo. Podczas gdy epizod otwierający faktycznie trzyma w napięciu, od drugiego czuć już mocne wyhamowanie tempa całej opowieści, ponieważ przechodzimy w nim na płaszczyznę czysto obyczajową. Twórcy bardzo często uciekają się do retrospekcji, próbując możliwie najbardziej wiarygodnie zarysować to, co łączyło (i dzieliło) przyjaciółki, co z kolei skutkuje trudnymi do poukładania przeskokami w czasie oraz pewnymi dłużyznami, zwłaszcza w wątku Betty (który moim zdaniem zgłębiany jest aż za bardzo, biorąc pod uwagę, że teoretycznie serial nie jest o niej). Na tle pierwszego epizodu, który jest bardzo dobrze wyważony, spowolnienie jest faktycznie mocno odczuwalne, co nie do końca sprzyja zaangażowaniu widza – nie czuć już tego samego dawkowania napięcia, rzec nawet można, że gdzieś ono po prostu ulatuje. Oczywiście chęć poznania prawdy, co wydarzyło się w piątek 13 czerwca 1980 roku, w dalszym ciągu towarzyszy widzowi, jednak wynika to bardziej z chęci zaspokojenia niewiedzy, a nie z faktycznej siły przyciągania tej produkcji. Serial Candy: Śmierć w Teksasie nie jest pełnym akcji thrillerem – jeśli interesuje Was sama historia, można się tu wiele dowiedzieć, ale seans raczej nie upłynie w napięciu i niepokoju, jak mógłby sugerować choćby wstawiony wyżej zwiastun. Produkcja opiera się przede wszystkim na bardzo dobrej grze aktorskiej i dialogach, co część widzów może w pewnym stopniu rozczarować, biorąc pod uwagę ciężar autentycznej historii Candy Montgomery i Betty Gore. Technicznie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik – począwszy od pełnej detali scenografii, poprzez samą charakteryzację głównych bohaterów aż do kompozycji kadrów czy gry światłocieniem. Całość z powodzeniem da się obejrzeć w jeden weekend, jednak już po pierwszych odcinkach czuć, że serial nie zostanie w pamięci na długo i raczej nie będzie żadną rewolucją w telewizji. Myślę, że dało się to zrobić lepiej. 6/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj