Głównym bohaterem produkcji jest tytułowy Harley Carter, gwiazdor Hollywood, który musi ukrywać się między budynkami z uwagi na swoją sławę. Fani i dziennikarze podążają za nim krok w krok, czemu sprzyja aktualna atmosfera skandalu, jaki wywołała jego publiczna bójka ze znajomym. I choć nasz bohater wywodzi się ze świata celebrytów, jego życie w blasku reflektorów tak naprawdę nie ma tu większego znaczenia – równie dobrze mógłby być to przeciętny obywatel miasta, bo ani luksusów ani czerwonych dywanów w serialu kompletnie nie widać. Wątek gwiazdora wprowadzono jedynie po to, by zasygnalizować, że Carter zdobył popularność za sprawą serialu, w którym wciela się w inteligentnego detektywa. I jak łatwo można się domyślić, mężczyzna będzie starał się przenieść swoje „umiejętności” z małego ekranu także do realu – w jego rodzinnych okolicach doszło bowiem do zbrodni, którą stara się rozwikłać jego bliska koleżanka z liceum, będąca obecnie detektywem. Sam pomysł na poprowadzenie fabuły z uwzględnieniem fikcyjnego serialowego detektywa jest bardzo ciekawy – na tyle, że od momentu, w którym dowiadujemy się co i jak, nasza uwaga jest w zasadzie nieustannie skupiona na akcji bieżącej. Harley Carter okazuje się mężczyzną o nieco przerośniętym ego, w dodatku takim, który czasem miesza fikcję z rzeczywistością – pędzi w kierunku strzelaniny bez zawahania, zapominając chyba, że nie jest już na planie zdjęciowym, a gdy ma do czynienia z poszkodowanymi, trudno mu okazać empatię, ponieważ ma przekonanie, że to tylko udający statyści. Przez swoje odruchy i zachowania, Carter wydaje się bohaterem bardzo autentycznym, nawet poczciwym. Jego poczynania obserwuje się z zainteresowaniem, za czym stoi również gra aktorska Jerry O'Connell. Aktor kreuje zapatrzonego w siebie cwaniaka, który jednak jest gotów do poświęceń, jeśli chodzi o bliskie jego sercu sprawy. Już od pierwszych chwil odcinka widać, że serial będzie kurczowo trzymał się humoru – prostego, bo prostego, ale jednak skutecznego. Epizod pilotowy bardzo często oferuje widzom gagi czy lekkie żarty słowne, które z powodzeniem spełniają swoją rolę – w kilku scenach rzeczywiście można się uśmiechnąć, tym bardziej, że humor nie jest prymitywny, niesmaczny czy nachalny. W pierwszym odcinku wprowadzono kluczowych bohaterów, do których poza Carterem należą również jego bliscy przyjaciele – wspomniana detektyw Sam Shaw (Sydney Tamiia Poitier) oraz kumpel z dzieciństwa, Dave Leigh (Kristian Bruun). Między tą trójką jest wyraźna chemia – postaci dobrze ze sobą współgrają, a ich wieloletnia przyjaźń jest wyczuwalna, nawet mimo tego, że zupełnie nie poświęcamy jej czasu w retrospekcjach. W chwili obecnej najmniej wiadomo o Dave'ie, jednak jest to uargumentowane - to w końcu pierwszy odcinek, zatem podejrzewam, że i ten pan dostanie swoje pięć minut. Na razie skupiamy się przede wszystkim na Carterze oraz Sam. Detektyw już na początku otrzymuje swoje indywidualne sceny, co wskazuje na to, że będzie ona postacią ważną. Do gry aktorskiej nie mam na razie większych zastrzeżeń, może jedynie poza córką ofiary – dziewczyna od razu rzuca się w oczy i bynajmniej nie jest to komplement. Na szczęście wszystko wskazuje na to, że będzie to procedural, także prawdopodobnie nastolatka nie powróci w kolejnych odcinkach. Serial jest bardzo dynamiczny i bije od niego pewna energia – być może stoi za nią charyzma głównego bohatera, a może po prostu komiczne sytuacje, w jakie się wplątuje. Choć jest to serial kryminalny i na ekranie pojawiają się zwłoki, nie ma tutaj ani niepokoju ani chwili powagi. W niektórych momentach trochę mi to przeszkadzało – nie czuć bowiem zupełnie motywacji mordercy, a sama zbrodnia, jaka została zaprezentowana w odcinku pilotowym, zupełnie nie wzbudza emocji, choć miałaby ku temu potencjał. Zobaczymy, jak rozwinie się to dalej – balansowanie na granicy humoru w przypadku mówienia o śmierci bywa niebezpieczne i ciekawa jestem, jak wybrną z tego twórcy. Carter to prosty lekki serial komediowo-kryminalny, który może umilić niezobowiązujący wieczór. Bohaterowie od początku wydają się bardzo sympatyczni, toteż ich losy śledzi się z pełną uwagą. I choć nie mamy tu do czynienia z wielkim nowatorstwem czy przełomami gatunkowymi, seans upływa dość przyjemnie, czego po komediach przecież oczekujemy. Na dobry początek ode mnie 6/10, zobaczymy, w którą stronę rozwinie się to dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj