Powrócił Dean Winchester z pierwszych sezonów, a przynajmniej jego niesłabnący zapał do uprawiania seksu z chętnymi panienkami. W "Rock and a Hard Place" spełniło się jedno z jego życzeń przed śmiercią. Spotkał, a nawet obcował w sensie biblijnym z ulubioną aktorką filmów porno z cyklu "Casa Erotica". Co prawda twórcy poskąpili nam nagości, ale za to odpowiednich nawiązań było co niemiara. Niewątpliwie ukoronowaniem erotycznych podtekstów odcinka były zwierzenia Deana dotyczące przyczyny, dla której zapragnął ponownie odrodzić się jako "dziewica", mimochodem zmieniające się w sekstelefon, który rozbudziłby pustelnika.

Schemat pierwszosezonowy jawi się w pełnej chwale. Na początku otrzymaliśmy ofiarę o wdzięcznym imieniu Honor, motyw istoty nie z tego świata, otoczonej błękitnym płomieniem i podnoszącej auta niczym terminator, oraz wezwanie na pomoc od przyjaciela, w tym wypadku szeryf Jody Mills, która szczęśliwie przeżyła spotkanie z Crowleyem. Po drodze pojawił się wywiad środowiskowy wymagający zapisania się do grupy czystości, dogłębny research, tym razem przeprowadzony przez Sama Winchestera i panią szeryf, oraz odkrycie zagrożenia pod postacią rzymskiej bogini Westy z palcem świecącym à la ET i skrywaną namiętnością do ludzkiej wątroby. Na koniec otrzymaliśmy akcję ratunkową zakończoną powodzeniem, aczkolwiek utrudnioną przez chwytanie w niewolę, rzucanie bohaterami po ścianach i chwilową utratę przytomności.

Nieoczekiwaną bohaterką wartą miejsca na pierwszym planie okazała się szeryf Jody Mills, kobieta po przejściach, której zdarza się szukać wsparcia w kościele, ale jednocześnie jest twardsza niż diament, rzuca celne teksty i nie da sobie w kaszę dmuchać, nawet z kołkiem wbitym w mostek. Jej postać przesłoniła cudzołożenie Deana z Suzy/Carmelitą i rozterki Sama, który wreszcie zaczął dostrzegać, że coś jest z nim nie w porządku. Dwa potwory pod rząd, które dały mu do zrozumienia, że nie powinien stąpać po ziemi, były tutaj pewną wskazówką.

Dzięki "Rock and a Hard Place" przekonaliśmy się, że Sam zdaje sobie sprawę, iż jego związki z kobietami bywają toksyczne, bezwzględnie należy odbierać telefony (a przede wszystkim wysłuchiwać ich do końca) oraz zawsze znajdzie się tchórz, który woli poświęcić słabszych. W bonusie dowiedzieliśmy się, że teasery są doskonałymi latarkami, można trafić do piekła za przedstawianie ciasteczek oreo jako samodzielnie upieczonych, 30-sekundowy seks nie jest złamaniem ślubów czystości, hiszpański jest językiem miłości, nożyczki z zestawu pierwszej pomocy mogą służyć za śrubokręt, a w kanałach da się uzyskać zasięg.

[video-browser playlist="633640" suggest=""]

Pozostaliśmy z pytaniem, jakim sposobem Sam z euforii, która roznosiła go w poprzednich odcinkach, przeszedł do permanentnego zmęczenia, które usypia go nad miską z płatkami. Dowiedziono, że pozostaje w rozsypce oraz że jego wątroba jest niesmaczna. Dziwne, zważywszy na fakt, że to Dean wypił w życiu za dużo i to jemu pierwszemu mogłaby zagrozić marskość tego organu. Ponadto nie wiadomo, czy rezydujący w ciele Sama Ezekiel rzeczywiście go leczy, czy też rozgrywa własną grę. W każdym razie nie pozwolił Deanowi na wyjawienie prawdy, choć ten był bliski przełamania się, zwłaszcza gdy brat zaczął dywagować na własny temat, usiłując zrozumieć, co jest z nim nie tak, a w podtekście – że to na pewno jego wina.

Cokolwiek byśmy nie powiedzieli, miło było zobaczyć flirtującego Deana Winchestera, a Jensen Ackles zagrał wyznania na spotkaniu grupy czystości i podczas sam na sam z Suzy (od rozczarowania modlitwą i stosem książek o czystości, po odkrycie w szufladzie płyt z Casa Erotica i odgrywaniem sceny rodem z filmu pornograficznego) w taki sposób, że nie można mu się było oprzeć. Zapewne pojawią się uwagi, że namawianie do grzechu kobiety, która chciała zmienić swoje życie, było z jego strony niezbyt moralnym posunięciem, ale pamiętajmy, że ani Dean nie naciskał zbyt mocno, ani ona nie opierała się zbyt intensywnie.

Nie można przyczepić się do niczyjej gry aktorskiej – Jensen Ackles był odpowiednio uwodzicielski, seksowny oraz niezłomny w próbach wydostania się z lochu; Jared Padalecki z wdziękiem uruchomił swoją specjalność, czyli "bitchface", pod koniec serwując niezawodne przejścia z Sama na Ezekiela i z powrotem, jak i rozterki godne młodego Wertera; a Kim Rhodes grała szeryf Mills z werwą i przekonaniem (zwłaszcza jej interakcje z Samem są znakomite).

Czy zatem formuła odcinków opartych na schemacie "potwora tygodnia" się wyczerpała? Sądząc z ostatnich odcinków Nie z tego świata - niekoniecznie. Wystarczy jedynie dobrać oryginalnego "złego" i doprawić fabułę odrobiną Casa Erotica oraz niedopowiedzeniami. Bo seks jest dobry na wszystko. Chyba że ślubowało się czystość.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj