W 2. sezonie Castle Rock tym razem do tytułowego miasteczka zawitała Annie Wilkes z córką. Kobiety wylądowały w tym miejscu trochę przypadkiem, gdy uległy wypadkowi samochodowemu w czasie swojej podróży przez Stany Zjednoczone. Annie cierpi na zaburzenia psychiczne, które tłumi za pomocą leków ukradzionych ze szpitali. Jednak przez jedno wydarzenie psychoza Wilkes jeszcze mocniej się pogłębia. W związku z czym staje się ona groźna dla otoczenia. W tym czasie w miasteczku dochodzi do rodzinnego konfliktu między Abdim a Acem, przybranymi braćmi, którzy spierają się w związku z najemcami ich terenów. To doprowadza do tragicznych rzeczy. Przede wszystkim muszę ogromnie pochwalić Lizzy Caplan za jej kreację Annie Wilkes w tym serialu. Wiedziałem, że to uzdolniona aktorka, ale ta rola to naprawdę wybitne osiągnięcie w jej karierze. Obserwując, jak w poszczególnych scenach przechodzi ze spokoju w szaleńczy obłęd, czułem grozę. Naprawdę Caplan bardzo przekonująco potrafi wejść w psychopatyczną sferę Wilkes tak, abyśmy nie mieli wątpliwości, że ta kobieta może za chwilę zrobić nam krzywdę. Ten balans, jaki występuje między zrównoważoną a szaloną stroną postaci, jest szokujący, ale w ten sposób, że nie można oderwać się od ekranu. Naprawdę świetna kreacja, do tego w bardzo dobrze napisanym wątku. Dla osób, które nie wiedzą, Annie to postać znana z książki Stephena Kinga Misery. W serialu jednak twórcy zdecydowali się na coś w rodzaju genezy lub innej wersji Wilkes. I to wyszło naprawdę interesująco, szczególnie że w pewnym momencie scenarzyści zdecydowali się na pewien twist. Jest to związane ze zamianą Annie z oprawczyni, którą była w powieści, w ofiarę. To bardzo przemyślana wolta, która w wielu przypadkach mogła się nie sprawdzić. Tutaj jednak wszystko zagrało jak należy. Również świetnie w tym momencie prezentuje się aspekt fabuły dotyczący tajemniczego domu w Castle Rock i związanej z nim czarnej magii (tak przynajmniej sądzę, że to czarna magia). Wątek ten jest prowadzony naprawdę zmyślnie przez twórców. Scenarzyści nie silą się na szokowanie widza, nie próbują szarżować z historią. Po prostu bardzo sprawnie prowadzą narrację od punktu A do punktu B, przy okazji oferując kilka naprawdę dobrych zwrotów akcji. Aura tajemnicy działa na umysł odbiorcy, a odkrywanie kolejnych fragmentów układanki sprawia ogromną frajdę. Mamy tutaj wiele elementów charakterystycznych dla horrorów, jak wspomniana czarna magia, nawiedzony dom czy wymiana ciał i to wszystko stanowi naprawdę zgrabną mieszankę. Do tego Paul Sparks doskonale sprawdza się w roli czarnego charakteru, zapewne głównego dla tej serii. Kawał dobrej opowieści. Swoje chwile chwały w tym sezonie ma również Tim Robbins. Jego wątek pozbawiony nadprzyrodzonych elementów stanowi ciekawą odskocznię od mroku historii, jednak nie jest pozbawiony dramatyzmu i sporej dawki emocji. Twórcy sprawnie podrzucają nam tropy dotyczące przeszłości postaci granej przez aktora i stopniowo, krok po kroku budują coraz szerszy obraz psychologicznej zapaści Popa Merrilla. Świetną sceną jest ta z imprezą z okazji czuwania nad Popem, gdzie na wierzch wychodzą wszystkie tajemnice. Robbins potrafi w pełni oddać przygnębienie swojego bohatera, ale aktor również znakomicie wchodzi w silne oblicze Popa, gdy postać musi pokazać, na co go stać. Prawdziwa aktorska klasa. Pierwsze cztery odcinki 2. sezonu Castle Rock w mim mniemaniu prezentują lepszy poziom niż poprzednia, również dobra seria. Znakomicie rozpisana historia i świetne kreacje aktorskie stanowią o sile tej odsłony. Jak dla mnie 8/10.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj