Wysoka jest cena sławy, a jeżeli nazywasz się Sheldon Cooper, to masz podwójnie przekichane. Na szczęście ulubiony geniusz widzów zdaje sobie z tego doskonale sprawę. Robi awanturę w radiu, potem tłumaczy się swojemu rektorowi, wreszcie ma wszystkiego dość i postanawia nie promować swojej osoby. Przecież nigdy tego nie chciał, a to, że mu na uczelni kazali, bo pozyska inwestorów? Błahostka! Doprawdy trudno być geniuszem nominowanym do nagrody Nobla w dziedzinie.... chemii! Nie, Sheldon Cooper ma dość tych wszystkich zniewag.
Fabuła dziesiątego odcinka kręci się wokół odkrycia nowego pierwiastka, jakiego dokonał Sheldon. Jak wiadomo, zrobił to przypadkowo, bo pomylił miary, ale Chińczykom i tak udało się przeprowadzić doświadczenie. Teraz Cooper jest sławny, ma prawie pewną nominację do nagrody Nobla, stacje radiowe zaś przeprowadzają z nim wywiady. Oczywiście Sheldon pozostaje Sheldonem i ma to wszystko gdzieś. Co więcej, cała sytuacja zaczyna go mocno irytować.
Na pomoc rusza Amy pragnąca, żeby jej chłopak czuł się dobrze i nie wstydził się swojego odkrycia. Zaprasza Willa Wheatona, który tłumaczy Sheldonowi swoje problemy w czasie grania w "Star Treku". Cooper zaczyna doceniać fakt, że staje się rozpoznawalny, i chyba godzi się z tym. Niestety wszystko psuje Leonard, który odkrywa, że założenia i wyliczenia, a także cała teoria Sheldona są błędne. Publikuje artykuł obalający ten dr. Coopera.
[video-browser playlist="635437" suggest=""]
O ile motyw wątpliwości Sheldona jest całkiem znośny i miejscami zabawny, tak o wiele ciekawszy jest drugi wątek: Rajesha, który nocuje u Howarda i Bernadette. Jako że w jego budynku trwa remont, musi zatrzymać się u przyjaciół. I zaczyna się! Perfekcyjny Pan Domu przejmuje stery, przynosząc kawę, nalewając wina i gotując posiłki, co doprowadza do wielu zabawnych momentów. Tym samym Raj potwierdza, że zaraz obok Coopera (który wielu osobom mógł się już delikatnie przejeść) może ciągnąć całe odcinki. To ważne, bo nie zawsze wszystko można oprzeć na Sheldonie, zwłaszcza że postać Penny praktycznie się nie zmienia, a Leonard za bardzo zaczyna przypominać normalnego faceta, stając się głosem rozsądku bohaterów. Nie są to w żadnym wypadku zarzuty - po prostu Rajesh wybija się swoimi "kobiecymi" zachowaniami i autentycznie śmieszy.
Teoria wielkiego podrywu trzyma stały, wysoki poziom. Momentami jest zabawniej, momentami zwyczajnie, ale nie zmienia to faktu, że produkcja Lorre'a to obecnie jeden z najmocniejszych punktów cotygodniowej ramówki sitcomowej.