To nie jest tak, że ludzie nie lubią westernów i dlatego The Lone Ranger został tak sponiewierany przez krytykę na całym świecie. Westerny są popularne i mogą odnieść sukces, jeśli mają dopracowaną i interesującą historię. Twórcy filmu, zamiast wziąć jakąś ciekawą fabułę z serialu i uaktualnić ją na potrzeby kina, robią wariacją na temat tego, co już widzieliśmy. Cały czas miałem deja vu, że oglądam Maskę Zorro z pewnymi dodatkami. Podobieństwa fabularne są aż nadto odczuwalne. Rozumiem, że oba filmy mają tych samych scenarzystów, ale "pożyczanie" od samych siebie i odgrzewanie czegoś w mniej strawnej formie to nie jest najlepszy pomysł.

Historia Jeźdźca znikąd to tak naprawdę typowa opowieść o narodzinach bohatera. Mamy dokładnie ten sam schemat, jak w każdym innym filmie o superbohaterze. Z uwagi na wtórność, już na samym początku dokładnie wiemy, kim są główni gracze w tej rozgrywce. Problem w tym, że tytułowa postać - John Reid, jest straszliwie irytująca. To naiwny, głupi i bez przerwy działający na nerwy swoim zachowaniem osobnik. Dawno nie oglądałem filmu, w którym kibicowałbym czarnym charakterom. Co innego Tonto w wykonaniu Johnny'ego Deppa, o którego lękałem się najbardziej. Depp, jako jedyny w tym filmie, daje z siebie naprawdę dużo. Tonto jest kompletnym przeciwieństwem Sparrowa - spokojny, małomówny, ale równie szalony. Chociaż zdarzają się chwile, gdy aktor odtwarza ograne triki, zdecydowanie kreację zaliczam do udanych.

Gore Verbinski genialnie podchodzi do tworzenia filmów pod względem detali. Wszystko od strony technicznej jest dopracowane do perfekcji. Świat filmu idealnie oddaje realizm epoki poprzez kostiumy, świetną charakteryzację (brud pod paznokciami, zęby) i kręcenie w prawdziwych lokacjach. Gorzej jest już z samą akcją. W każdej części "Piratów z Karaibów" Verbinski imponował znakomitymi pomysłami i emocjonującą realizacją. Tam mieliśmy widowisko z prawdziwego zdarzenia. Tutaj kompletnie nie czuć, na co wydano tyle milionów dolarów. Nie mamy wymyślnych scen akcji, których samych w sobie jest niewiele. Jedynie końcowe starcie jest czymś, czego mogliśmy oczekiwać po Verbinskim, tyle że jest ono zbyt krótkie i trzeba było na to czekać ponad dwie godziny.

The Lone Ranger cierpi niemiłosiernie na brak konsekwencji. Trudno powiedzieć, czym ten film miał być. Jako produkcja dla dzieci jest zbyt brutalny i za mroczny; jako obraz dla dorosłych bywa momentami zbyt naiwny i infantylny. Mamy wybuchową mieszankę, na którą składa się ogrom składników, które do siebie nie pasują. I to zgrzyta przez cały film, gdy humor zamiast bawić wprawia w zażenowanie, a przygoda zamiast emocjonować, zaczyna drażnić. Do tego mamy kolejny western, w którym, poza Tonto, ukazano Indian niczym skończonych głupców. Rozumiem, że jest to adaptacja serialu z lat 50., ale serwowanie takiego stereotypu we współczesnym kinie jest po prostu niesmaczne.

Na Jeźdźca znikąd szedłem z oczekiwaniem kina niskich lotów, a dostałem chaotyczny miszmasz, który nie potrafi zapewnić jednostajnej rozrywki, oferując masę dłużyzn i głupot trudnych do zaakceptowania. Miała być efektowna przygoda, a zamiast wyszedł film, o którym najlepiej szybko zapomnieć.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj