Oryginalne "Aniołki Charliego" miały ten plus, że w latach 70. kobiety w akcji były rzadkością. Było to coś wyjątkowego. Dzięki dobremu scenariuszowi i znakomitej obsadzie, ten serial stał się klasykiem telewizji. Nowa wersja czerpie garściami z kinowych ekranizacji, lekko inspirując się oryginałem. Zasługa w tym Drew Barrymore, która grała w filmach jedną z ról, a tu jest producentem wykonawczym.
[image-browser playlist="607880" suggest=""]©2011 ABC
Parafrazując jedną z Aniołków, nie wiedziałem, że moje serce może tak boleć, gdy patrzę na głupotę scenarzystów. Dialogi wołają o pomstę do nieba. Jest to prawie cały odcinek przekomicznie żenujących i pustych powiedzonek, które wyglądają, jakby zostały napisane na kolanie przez niezbyt rozgarniętego ucznia gimnazjum. Wszystko przesycone płytkością i głupotą.
Bohaterkami są Abby Samson (Rachael Taylor), była złodziejka, Kate Prince (Annie Iilonzeh), skorumpowana policjantka oraz Gloria (Nadine Velasquez), była wojskowa. Nie będzie to spoiler, gdy podkreślę, że Gloria w pierwszych minutach ginie i tak poznajemy trzeciego Aniołka z plakatów - Eve French graną przez Minkę Kelly. Eve była przyjaciółką Glorii od dzieciństwa i razem poprzysięgły zemstę na handlarzu żywym towarem. Cała akcja odcinka wiąże się ze znalezieniem mordercy Glorii i bum, takim sposobem Eve staje się trzecim Aniołkiem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby głupota nie goniła głupoty. Sztuczność wylewa się z ekranu, że aż oczy bolą. Niektóre sceny sprawiają, że człowiek łapie się z wrażenia za głowę, ponieważ tego typu kicz był standardem w latach 80. w kinie klasy B. Najbardziej utkwiła mi w pamięci scena z odkryciem skrytki Glorii, w której znaleziono pudełko jej mamy. Te typowe, sztuczne powiedzenie "nie mogę uwierzyć, że ona go znalazła" aż zabolało.
Kolejnym minusem są sceny akcji. Chociaż Taylor i IIlonzeh są w nich w miarę wiarygodne, to Kelly kompletnie sobie nie radzi. Tylko że ta wiarygodność w ogóle ich nie ratuje - są one kręcone amatorsko. Kamera podczas walk wręcz lata jak szalona i w ciągu 10-sekundowej sceny montażysta zastosował na oko z milion cięć. To wcale widza nie bawi, tylko wywołuje ból głowy. Kolejna porażka to jazda samochodem na typa z bronią, który strzela do nich z 3 metrów - oczywiście magicznym sposobem trafia w sam środek szyby omijając dwa Aniołki siedzące z przodu - przesada. To samo było z ostrzałem z karabinu maszynowego łodzi z Aniołkami - na pewno tak ociągając się wyminęły wszystkie kule, które praktycznie zniszczyły całą łódź. Jest jeszcze Bosley, a raczej jego karykatura. W jednej ze scen mówi się, że to haker o magicznych umiejętnościach - w całym odcinku ani razu ich nie wykorzystał, jedynie kopiując informacje ze swojego iPada na iPady Aniołków. Bosley zawsze był elementem humoru, ale tutaj jest nijaki. Aktor znany z "Transformers 2" wygląda bardziej jak zagubiony statysta niż jeden z bohaterów. Filmy kinowe, chociaż czerpały garściami z "Matriksa", były efektowne i widowiskowe - dlaczego tutaj twórcy poszli na łatwiznę, oddając się schematom mainstreamu?
[image-browser playlist="607881" suggest=""]©2011 ABC
{{Charlies Angels}} ma kilka zalet. Bez wątpienia wszystko jest ładne i piękne, zwłaszcza nie umiejące grać aktorki. Miło patrzy się na ich urodę, na piękne krajobrazy Miami i ekskluzywne przyjęcia. W serialu znalazło się też kilka szczegółów nawiązujących do oryginału - w scenie, w której poznaliśmy Bosleya - najpierw kadr jest skierowany na pewnego puszystego pana, by chwilę później pokazać nowego, wysportowanego Bosleya 2.0. Jego stary wizerunek, do którego w krótkiej scenie nawiązali, byłby wiarygodniejszy, ponieważ przez to, że tego nie zrobili, wszyscy są tu tak ładni i śliczni, że aż niedobrze się robi. Założenie Townsend Agency także nawiązuje do premiery oryginału czyli roku 1976. Przechodzenie pomiędzy scenami serialu również jest inspirowane klasykiem. Oczywiście nie mogło zabraknąć kultowego tematu przewodniego Aniołków, który dodawała nutkę klimatu.
Zapowiada się, że {{Charlies Angels}} podzieli losy innych remake'ów klasycznych seriali jak Bionic Woman czy {{Knight Rider (2008)}}. Twórcy Tajemnic Smallville po raz kolejny udowodnili, że są jednymi z najgorszych w branży, prezentując tragiczny poziom dialogów, które odstraszają od oglądania na wszelkich możliwych płaszczyznach. Można porównać to do książki z naprawdę ładną okładką, która w środku przypomina nudną i pustą kopię udanej historii. Bez wątpienia jeden z najgorszych pilotów ostatnich lat.
Ocena: 3/10