Zacznijmy jednak od Poyo. Niszczycielski kogut z biegiem czasu wyrósł na główną maskotkę serii. Dzięki tej postaci twórcy mogli dać upust najbardziej szaleńczym fantazjom, które już dawno temu przekroczyły granicę absurdu. Poyo zdaje się być wentylem bezpieczeństwa dla bądź co bądź dramatycznych doświadczeń, które ostatnio stały się udziałem nie tylko głównego bohatera. Niby twórcy robią sobie nieustannie jaja, ale konsekwencje tych harców traktują śmiertelnie poważnie, z naciskiem na słowo śmiertelnie. Antonella przecież nie żyje, a sam Tony jakby odciął się od absurdalnego wydźwięku wydarzeń, na zimno planując zemstę. Poyo i jego niewiarygodne przygody po prostu łagodzą ów mroczny ton. Dlatego też w dziewiątym tomie dostaliśmy integralną historyjkę z niespożytym w ratowaniu naszej planety przed wszelkiej maści zagrożeniami kogutem. Historyjkę rzecz jasna absurdalną, na dodatek w klimacie fantasy. Udaną, ale jednak trochę wytrącającą z fabularnego rytmu, dlatego gdy tylko się kończy, z ulgą wracamy do świata wciąż borykającego się ze skutkami mini-apokalipsy. Jesteśmy coraz bliżej wyjaśnienia zagadek, ale droga ta nadal usłana jest przeróżnymi przeszkodami. I to nawet w momencie, kiedy większość bohaterów, w tym tych, którzy ledwo mogą na siebie patrzeć, łączy siły. Większość, ale nie Tony. Tony Chu stoi z boku, ale tylko dlatego, ponieważ posiada niezbędną wiedzę szykującą go do konfrontacji z potężnym cybopatą, o którym już od dawna wiemy, że wcale nie jest wampirem z Serbii. Jakby na złość naszemu bohaterowi, jakby karząc go za ten skrajny indywidualizm i rodzaj wycofania, autorzy rzucają go w objęcia niedorzecznych wydarzeń, zmuszając do śledztw, na które ten wyraźnie nie ma ochoty. To miejmy nadzieję cisza przed burzą, bo jesteśmy już dokładnie w trzech czwartych serii i czas na ostateczne rozstrzygnięcia. I owszem, ich przedsmak dostaliśmy w niniejszym tomie. Aż strach pomyśleć, co jeszcze nas czeka.
Źródło: Mucha Comics
+5 więcej
Być może czeka nas koniec jajcarstw i błazenady - taki obrót spraw sygnalizuje ostatnia plansza albumu, pozostawiając nas w niemałym szoku. Trochę wcześniej jesteśmy świadkami niemal ostatecznej konfrontacji, przed którą jeden z bohaterów Chew, Vol. 9, pełen werwy przed nadchodzącymi chwilami zadaje niby niewinne pytanie - "Co mogłoby pójść nie tak?". W kontekście planowanej długofalowo fabuły serii, to pytanie urasta do kluczowego. Mając wyraźnie filozoficzno-symboliczny podtekst.
Co mogłoby pójść nie tak? - zastanawiali się być może twórcy, wymyślając swą serię - gdybyśmy popuścili wodze wyobraźni aż do granic rozsądku? Taki bowiem momentami wydaje się być Chew - totalnie przegięty, z fabułą momentami zbyt niewiarygodną nawet na realia tego absurdalnego świata. Czy trzeba na każdej stronie mrugać do czytelnika i sygnalizować, że my się tu przede wszystkim dobrze bawimy? Dobra zabawa nie może trwać bez końca, bowiem każdy eksploatowany mocno materiał zawsze w końcu dopada zmęczenie. I to chyba wzięli sobie do serca John Layman i Rob Guillory . Ich Tony Chu chodzi od jakiegoś czasu wkurzony (chyba najbardziej na swoich twórców), jakby jego postać zaczęła żyć własnym życiem i zapragnęła końca wszelakich jajcarstw. I wygląda na to, że żarty - szczególnie te bezproduktywne - naprawdę się skończyły. Czy tak się stanie, przekonamy się tak naprawdę w następnych częściach Chew. W każdym razie wyrazy uznania dla twórców, za pewien rodzaj konsekwencji. W fabule rzeczywiście coś poszło nie tak, ale właśnie to, co poszło nie tak, akurat powinno wyjść serii na dobre. Czekamy zatem z niecierpliwością na następny tom.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj