Telewizyjny krajobraz to nie tylko wielkie fabuły, szczyty eskapizmu, doliny dramatów i komedii. To także pozycje obyczajowe, spośród których niewiele jest lepszych seriali niż Chicago Fire. Nominacja do Złotych Globów dla This Is Us potwierdza, że te mniej nośne i przebojowe tytuły również są doceniane. Chicagowskie uniwersum Dicka Wolffa, to co prawda inna para kaloszy niż premierowy hit NBC, ale w jego ramach perypetie strażaków są zdecydowanie najciekawsze. Motywy policyjne i medyczne zostały już ograne na dziesiątki różnych sposobów, tymczasem mierzenie się z ogniem, losowymi wypadkami i bezpośrednim zagrożeniem życia wciąż jest świeże i pomysłowe. Nawet kolejna kolizja samochodowy nie sprawia wrażenia powtarzalności, wciąż bowiem znajdywane są drobne akcenty, które urozmaicają wyzwanie. Chicago Fire zasługuje także na gromkie oklaski za stronę realizacyjną. Technicznie to najwyższy poziom imitowania realizmu i wiarygodności w prowadzonych akcjach – ich zasadności nigdy się nie kwestionuje, co automatycznie pomaga się wciągnąć i nie rozbija warstwy dramatycznej. One Hundred wyraźnie stał jednak pod znakiem osobistych losów bohaterów i kamieni milowych jakie osiągnęli. Motywy rodzicielskie Matta i Gabby prowadzone są z wyczuciem, umiejętnie unikają najprostszych rozwiązań, choć pojawienie się na horyzoncie biologicznego ojca Louie’go zmusi teraz scenarzystów do kreatywnego przewertowania i tego mocno sztampowego pomysłu. Kluczowe było jednak spontaniczne sformalizowanie związku bohaterów, które w ładny, symboliczny sposób podkreśliło także bliskie więzi całej remizy 51. Do momentu przełomowego, systematycznie sygnalizowanego w poprzednich odcinkach, dobrnął też w końcu Kelly Severide. Zgrabnie skruszony został tu narzucany mu zwykle stereotyp macho kawalera i herosa w swoim fachu. Kelly dojrzewa do podjęcia trudnej decyzji, która zmusi go do przewartościowania priorytetów i otwarcia nowego rozdziału. Ciekawe w jaki sposób serial poradzi sobie z wycofaniem bohatera - na ile będzie ono tymczasowe i zmieniające status quo. Kluczowy był z kolei wątek setnej rocznicy baru Molly, który stał się jednocześnie metakomentarzem na temat własnej kondycji. Spięcie go z gangsterską przeszłością wypadło niegłupio, a choć całość zakończyła się w oczywisty i przewidywalny sposób, to sentymentalna przemowa Herrmanna była udaną metaforą rodzinnych i przyjacielskich wartości serialu. W ten być może nieco ckliwy sposób podsumowano historię i osiągnięcia Chicago Fire. Produkcja nie wzbogaca specjalnie intelektualnych i emocjonalnych doświadczeń widza, ale stanowi ważną ostoję ludzkich dramatów. To dobry punkt zaczepny, aby i w serialowej pasji nie tracić kontaktu z rzeczywistością.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj