I jest śmiesznie, a w końcu o to przede wszystkim chodzi w komedii. Opowieść o parze młodych ludzi niczym z serialu TVN-u, którzy zaczynają przenosić się w czasie (a w budynku, w którym mieszkają, przed II wojną światową mieściła się ambasada Trzeciej Rzeszy), jest po prostu zabawna. Duża w tym zasługa Magdaleny Grąziowskiej, która wciela się w Melanię, główną bohaterkę fabuły. Niestety partnerujący jej Bartosz Porczyk zdecydowanie zaniża poziom, nie do końca chyba wyczuwając konwencję. Świetnie za to wypadają wcielający się w niemieckie osobistości Adam Darski jako Joachim von Ribbentrop i Robert Więckiewicz jako sam Adolf Hitler. Nergal i Wałęsa naprawdę świetnie tu sobie radzą i równie świetnie wyglądają w mundurach.
Juliusz Machulski złapał AmbaSSadą drugi oddech. Wreszcie znowu potrafi rozbawić, zabawnie spuentować dialog, zaskoczyć zwrotem akcji. Daleko stąd jeszcze do jego najlepszych filmów - wciąż zdarza mu się powtórzyć żart kilka razy (by widz na pewno zrozumiał), pozwala sobie na logiczne niekonsekwencje, które nigdy nie zdarzały się w jego starych filmach - ale i tak jest znacznie lepiej.
AmbaSSada zbiera rozmaite recenzje, pozytywne i negatywne, bo wszystko chyba zależy od perspektywy – czy porównujemy ją z poprzednimi filmami Machulskiego, czy z tymi najlepszymi, czy patrzymy na nią na tle polskiego kina komercyjnego lat ostatnich, czy szerzej. Dla mnie podstawowym kryterium jest po prostu dobra zabawa w kinie. A tą miałem.
Powtórzę ją sobie jeszcze z przyjemnością w wersji literackiej, bo wyszła właśnie beletryzacja scenariusza, pióra samego Machulskiego, a od lat wiem, że pisać to on naprawdę potrafi. I z pewnością w książkowej AmbaSSadzie będzie jeszcze trochę scen, żartów, rozmachu, na które w filmie zabrakło już czasu czy pieniędzy. Pieniędzy zabrakło zresztą też na porządne efekty specjalne, ale w sumie można to potraktować jako jeszcze jeden (tym razem niezamierzony przez twórców) powód do chichotu podczas seansu.