Głównym wątkiem, wokół którego koncentruje się akcja obu odcinków, była relacja Mirandy Bailey z jej mężem, Benem. Muszę przyznać, że bardzo pozytywnie się zaskoczyłam. Chandra Wilson i Jason George podołali swojemu zadaniu i byli najjaśniejszymi punktami zaprezentowanej historii. Kreowane przez nich postacie przyciągały wzrok w każdej scenie, ani przez chwilę nie było wątpliwości, kto jest głównym bohaterem. Czuć między nimi prawdziwą chemię, dobrze się uzupełniają, chociaż mam wrażenie, że dałoby się wycisnąć z tego jeszcze więcej. Do tej pory nie mieli tak naprawdę okazji pokazać, jak zachowują się w obliczu kryzysu w związku, więc mam nadzieję, że w następnych odcinkach będzie jeszcze bardziej interesująco. Stosunki między małżonkami zostały ciekawie przedstawione, widać było między nimi wyraźne napięcie oraz wielkie emocje. Czułość i troska przeplatały się ze złością i żalem. Zarówno motywacje obu postaci, jak i próba odseparowania pracy od życia prywatnego zostały dokładnie i - co ważniejsze - dobrze przybliżone. Niestety finał 19. odcinka zwiastuje ciemne chmury nad związkiem najsympatyczniejszej pary tego serialu. Zdecydowanie mniej intrygująco było na drugim planie. Prywatne stosunki między lekarzami kładą się cieniem na ich pracy, a jedyną zdroworozsądkową osobą wydaje się być dr Webber. Hunt, który był jednym z moich ulubieńców, stał się tak denerwujący, że mimo iż rozumiem pobudki nim kierujące, nie jestem już w stanie mu współczuć czy starać się go usprawiedliwić. Stał się zgorzkniały, nijaki i przewidywalny. Odnoszę wrażenie, że scenarzyści nie mają kompletnie pomysłu na jego postać i wpychają go na ekran trochę na siłę, tak by widzowie o nim nie zapomnieli. Podobnie dzieje się w przypadku dr Pierce. Z postaci o dużym znaczeniu dla fabuły stała się zwykłą drugoplanową zrzędą, a przecież jej problemy na gruncie towarzyskim, fobie czy brak pewności siebie miały świetny potencjał, można to było obrócić w stronę żartów i komedii czy wręcz przeciwnie - w walkę i przezwyciężanie własnych słabości. No url Sama problematyka tych odcinków może nie jest zbyt oryginalna, gdyż ze względu na hermetyczność społeczności chirurgów w Grey Sloan Memorial problem nierównego traktowania i kumoterstwa był poruszany dosyć często, ale sposób, w jaki to zaprezentowano, spowodował, że oglądało się to z dużym zainteresowaniem. Przedstawienie w pierwszej kolejności finału zdarzeń, a dopiero później sytuacji, które do tego doprowadziły, spowodowało, że widz pozostawał w niepewności przez większość czasu. Tak naprawdę nie było wiadomo, kto powinien ponieść konsekwencje; z każdą kolejną retrospekcją można było zauważyć to, że każda, nawet wydawałoby się najmniej istotna decyzja miała wpływ na to, co się zdarzyło. Dużym problemem Grey's Anatomy jest zbyt duża liczba wątków prowadzonych równolegle, przez co żaden z nich nie jest w pełni wykorzystywany. Traci na tym cała historia, gdyż widz nie jest w stanie przywiązać się do żadnego z nich. Poruszanie tematu, który będzie kontynuowany za kilka tygodni, to nie najlepsza taktyka. Tak naprawdę oprócz problemów dra Warrena nie wydarzyło się w tym odcinku nic, co by utkwiło w pamięci na dłużej. Nie jest to dobra rekomendacja. Trochę szkoda, że przypadki medyczne zeszły na dalszy plan i wydają się być jedynie pretekstem do tworzenia kolejnych sporów między pracownikami szpitala. Historie pacjentów, ich cierpienie czy walka o powrót do zdrowia byłyby dobrą przeciwwagą dla prywatnych historii lekarzy. I nie chodzi mi tu o to, że prywatne wątki się niepotrzebne – są potrzebne, i to bardzo. Problem rodziców walczących o dziecko czy alkoholizm to tematy ważne, aktualne i powinny być poruszane. Ważne jest, aby były w jakiś sposób uzasadnione i przemyślanie prowadzone, a tego ostatnio w Grey's Anatomy brakuje.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj