Serial zalicza dwa kolejne, dobre odcinki. Utrzymują poziom całego sezonu, dostarczając emocjonalnej rozrywki, a jednocześnie trzymając się dobrze nam znanej atmosfery. Dotychczasowe konflikty stanęły na ostrzu noża, a w efekcie otrzymaliśmy kilka mocnych i dobrze dopracowanych scen.
Serial
Grey's Anatomy doskonale wie, jak utrzymać uwagę widzów, a jeszcze lepiej, jak bawić się ich sympatią i emocjami. Budowane od kilku odcinków napięcie pomiędzy dr. Weberem i jego zwolennikami a dr Minnick i stażystami nabrało wyrazistych rumieńców, zwłaszcza na policzkach dr Kepner. To właśnie ona została mianowana szefem chirurgów w zastępstwie za zawieszoną dr Grey. Tym samym,mimowolnie opowiedziała się po stronie „wroga” starej ekipy, czyli dr Minnick. Niby nic wielkiego, ale jednak stanowiło główną oś wydarzeń dla dwóch odcinków. Sceny z udziałem dr Kepner były wyraziste, pełne energii, emocji i typowego dla serialu wyważenia pomiędzy naciskiem, a argumentacją. Niedopowiedziane słowa, przemilczane uwagi, które pod koniec odcinka wracały ze zdwojoną siłą. Dr Kepner została otoczona wrogością praktycznie z każdej możliwej strony, co skutkowało jedynie wzrostem jej postaci, upartością i zdwojoną odpowiedzialnością za podjętą decyzję. I to m.in. dzięki temu tak dobrze oglądało się oba odcinki.
W bardzo podobnej sytuacji została postawiona dr Bailey, która jest zewsząd krytykowana za zatrudnienie dr Minnick i odsunięcie dr. Webera od programu nauczania. I swoistą wisienką na torcie było ostateczne skonfrontowanie ją z dr Grey w iście mistrzowskim stylu. Wproszenie się na kawę przez dr Baily do domu dr Grey było kwintesencją ich wieloletniej relacji. Każde pojedyncze słowo było wyważone, zaplanowane, nie było mowy o improwizacji. Atmosfera była gęsta od oczekiwań i cichych oskarżeń, podszyta lekką nutą ukradkowego żartu i ciętej riposty, doskonale odzwierciedlała to, czym są właściwie
Chirurdzy. Serialem o decyzjach i ich konsekwencjach, ale przede wszystkim o lojalności. I można niby narzekać, że odcinki było nieco przegadane, skupione głównie na postaciach lekarzy, ale zaoferowana przez scenarzystów dawka emocji wystarczyła, by wypełnić kilka kolejnych odcinków.
Tym bardziej, że przypadki pacjentów stanęły również na bardzo wysokim poziomie. Byliśmy świadkami rodzinnego przeszczepu nerki dla syna, która miała pierwotnie pochodzić od matki, a ostatecznie dostał ją od znienawidzonego ojca, który się nad nim znęcał. Z drugiej strony byliśmy świadkami śmierci dziecka podczas prostej operacji, która była praktycznie niemożliwa do przewidzenia. Odbiła się ona echem nie tylko w dr Edwards, która przeprowadzała operację mimo protestów dr. Webera, ale przede wszystkim w dr Minnick. To ona jako nauczyciel jest odpowiedzialna za rezultat operacji, a śmierć dziecka okazała się być jej pierwszym takim przypadkiem w karierze. I co ciekawe, to właśnie ten motyw posłużył do sportretowania, jak wiele znaczy doświadczenie dr. Webera jako chirurga-nauczyciela, który ostatecznie przyjął na barki łagodzenie skutków nieszczęsnej lekcji. Takiego obrotu spraw nie sposób było przewidzieć, a tym bardziej efektu jaki ze sobą przyniósł: dr Minnick po raz pierwszy wzbudziła współczucie na tyle wyraźne, że powoli zaczyna się ją lubić. Sympatię wzbudza również sposób, w jaki prezentowana jest dynamika pomiędzy dr Minnick i dr Robbins. Ta swoistego rodzaju gra w udawanie nienawiści jest miłym przerywnikiem, rozłamującym i tak ciężką od niesnasek szpitalną atmosferę.
A tych nie brakuje i to praktycznie na każdej płaszczyźnie. Co, trzeba przyznać, nie zawsze wychodzi tak interesująco i ciekawie. O ile upartość dr Kepner w murach szpitalnych jest mile widziana, o tyle sposób, w jaki prowadzony jest wątek pomiędzy nią a dr Averym wydaje się nieco rozdmuchany i przesadzony. Podobnie jak zachowanie dr Wilson wobec dr Kareva. Zwłaszcza na tym gruncie ciągnie się permanentna stagnacja, która zaczyna powoli umykać widzom – staje się tak niewidoczna i płytka, że zaczyna się zapominać ,co było interesującego u progu ich relacji.
Wydawać by się mogło, że z dużą szkodą dla serialu byłoby odsunięcie dr Grey z głównego pola widzenia. Nic bardziej mylnego. Ostatnie odcinki doskonale obrazują, że zepchnięcie jej na drugoplanowy grunt niczego nie ujmuje całości serialu. Czasem wręcz przeciwnie, brak jej postaci, albo rozpisanie jej scen do minimum daje możliwości dla innych bohaterów, którzy chwilowo wydają się o wiele bardziej interesujący. Podobnie na korzyść działa ograniczenie dr. Owena do roli wujka udzielającego dobrych rad. Odsunięcie w czasie jego ostatecznej konfrontacji z żoną pozwala na nabranie dystansu do powtarzającego się w gruncie rzeczy pomysłu z problemami w małżeństwie. Jest spokojniej, bez ckliwej, związkowej opery mydlanej.
Proponowane ostatnio odcinki potrafią przypaść do gustu. Sposób, w jaki żongluje się wątkami jest zdecydowanie przyjemniejszy niż w kilku poprzednich sezonach. Dobrze wyważone relacje pomiędzy lekarzami, poświęcenie wystarczającej ilości czasu, by je zaprezentować bez pośpiechu, a jednocześnie bez zbędnego przeciągania, gwarantują dobre i stabilne domowe kino. Mimo tylu lat na ekranach i kilku słabszych momentów
Chirurdzy dostarczają z tygodnia na tydzień zadowalającą rozrywkę. Zasiadając przed ekranem można mieć pewność, że będzie ciekawie, zwięźle i lekką iskrą humoru.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h