Losy lekarzy komplikują się (i to nawet bardzo), tym razem jednak winą należy obarczyć ich własne decyzje, a nie przypadkowy kataklizm. Można by się zastanawiać nad logiką stojącą za ich decyzjami, ale po tylu latach spędzonych z serialem chyba lepiej przymknąć na to oko i chłonąć kolejne odcinki. A jest na co popatrzeć, bo początek sezonu obfituje w wydarzenia. Grey's Anatomy jak zwykle nie stronią od dramatu, a choć może lekko przeciągają niektóre wątki, to jednak akcja toczy się w miarę płynnie. Trójkąt miłosny Meredith-Riggs-Maggie nabiera coraz bardziej niezręcznego wydźwięku. Jak bardzo może się to nie podobać, tak bardzo scenarzyści postanowili w niego brnąć. Maggie przeżywa każde pojedyncze spotkanie z dr. Riggsem, zamęczając wszystkich (łącznie z widzami) najdrobniejszymi detalami. Jeśli miał to być element humorystyczny, to niestety bardzo szybko się przejadł i obecnie jedynie irytuje. Z kolei Meredith - jak to ma w swoim zwyczaju - silnie opiera się urokom nowego amanta. Z drugiej strony, biorąc pod uwagę podobieństwo charakterów do jej poprzedniego męża, długo nie utrzyma swojej kamiennej postawy. Wątek Kareva z kolei nabiera wyraźniejszych barw. Postawiony przed sądem bohater usłyszał zarzuty, a jego przyszłość wisi na włosku. Na razie w dalszym ciągu pracuje w szpitalu, choć jest to praca wyłącznie w klinice, a nie ambitna specjalizacja chirurgii dziecięcej u boku dr Robbins. Wszystko miałoby ręce i nogi, gdyby nie fakt, że scenarzyści naprawdę na siłę próbują zrobić z dr. Kareva człowieka odpowiedzialnego i dojrzałego. Szczerze powiedziawszy, wygląda to nieco dziwnie i jest wyjściem poza jego tworzony przez lata charakter. Wcześniejsza zadziorność została całkowicie wybielona, cięty i zgryźliwy język odcięty, a w zamian pozostawiono nam ciepłego kluska, który zbyt poważnie podchodzi do swojego życia. Jeśli na to nałożyć filtr jego związku z Jo, dostajemy bohatera, który stacza się w nicość sympatii widzów. Szkoda, bo jest to jedna z niewielu postaci będących w tym serialu od początku. Po dwuodcinkowej nieobecności spowodowanej rozwiązaniem ciąży w prawdziwym życiu aktorki wcielającej się w dr Robbins przywitaliśmy tę postać z powrotem na ekranie. Nieobecność zgrabnie wytłumaczono wizytą u Sofii, co jest miłym nawiązaniem do poprzedniego sezonu. Jeśli mamy być szczerzy, to jej postać wniosła nieco życia i charyzmy do ostatniego odcinka. W dodatku postawiono ją pośrodku konfliktu pomiędzy Karevem i DeLuca. Pierwszego obrała sobie jako swojego następcę w chirurgii dziecięcej, z drugim mieszka pod jednym dachem. Sceny z jej udziałem były jednymi z lepszych w ostatnich dwóch odcinkach. Wydaje się, że jest ostoją starych, dobrych Chirurgów, choć przydałoby się trochę jej naturalnego optymizmu. Ciekawą propozycję dostajemy również na linii dr Avery - dr Kepner. Po problemach z poprzednią ciążą i pragnieniem April, by być matką, nie sposób było się spodziewać takich obrotów spraw. Dr Kepner ostentacyjnie nudzi się na urlopie macierzyńskim. Jest to o tyle zaskakujące, że przez cały poprzedni sezon macierzyństwo jawiło się niczym spełnienie jej najskrytszych marzeń. Wiąże się to jednak z serią przepełnionych sarkastycznym poczuciem humoru scen, których jest jak na lekarstwo w ostaniach sezonach. ‌Grey's Anatomy postanowili w końcu bardziej skupić się na dobrze rozpisanych historiach pacjentów. Dzięki temu dostaliśmy tragikomiczną sytuację, w której rodzina uczestnicząca w pogrzebie ojca doświadcza wypadku samochodowego. Wyszła im z tego powieść typowo biblijna o synu marnotrawnym (w tym przypadku córce), a nawet z elementami zmartwychwstania. Właśnie na takie historie się czeka i o takich chce się pisać. Było zarazem ironicznie i emocjonująco, a mimo to nadzwyczaj lekko. Chirurdzy pokazali swoją żądzę krwi, a raczej chęć doświadczenia najbardziej niezwykłych przypadków na sali operacyjnej. Swoistą bolączką logiki serialu są dzieci, a raczej traktowanie ich obecności po macoszemu. Potomstwo Meredith w dalszym ciągu trzymane jest poza ekranem, a sama dr Grey ma zadziwiająco dużo wolnego czasu jak na samotną matkę. Z drugiej strony zaproponowano nam wątek Tuca, syna dr Bailey. Szczerze powiedziawszy, było to jak grom z jasnego nieba, bo od dawna trzymano go na uboczu. Po pierwszym zaskoczeniu związanym z jego powrotem, a zwłaszcza z wiekiem chłopca, okazało się, że wykorzystano go do wprowadzenia elementu humorystycznego do serialu - i sprawdziło się to w stu procentach. Między innymi dlatego serial wydaje się dość nierówny. Główne wątki jawią się dość płytko i nie do końca tak zachęcająco, jak tego byśmy sobie życzyli. Z drugiej strony pojawia się kilka bardzo dobrych jakościowo scen, które znacząco podnoszą wrażenia po seansie. Czy tych kilka perełek wystarczy, by z uwagą śledzić odcinek po odcinku? Zwłaszcza że część lubianych bohaterów zostaje w cieniu, udając znajome tło, a inni z kolei, mimo że działają na nerwy, cały czas są eksponowani jako główna atrakcja. Z biegiem lat spędzonych u boku Chirurgów oczekiwania wobec serialu rosną, miejmy więc tylko nadzieję, że efekt końcowy będzie w stanie zadowolić gusta wiernych widzów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj