Fabuła serialu od razu zabiera widzów w świat dr Baily i jej rodziny. Już pierwsze minuty pokazują jej relację z dr. Warrenem oraz jej synem Tuckiem. O ile w towarzystwie dziecka pani doktor nie daje po sobie poznać w jak wielkim konflikcie żyją z mężem, to w momencie kiedy syn znika z pola widzenia, wszystkie emocje biorą górę. Co więcej, od jakiegoś czasu sugeruje się widzom, że dr Bailey żyje w ogromnym stresie, a na jej ramionach spoczywa odpowiedzialność za szpital. Jest to widoczne tym bardziej, że co rusz pojawiają się najbardziej tragiczne wspomnienia, których doświadczyła dr Bailey przez lata swojej rezydentury w szpitalu. Oczywiście, dr Bailey bez większych problemów godzi obowiązki matki, chirurga i zarządcy, to jednak bardzo logicznym rozwiązaniem wydaje się zaakcentowanie ile zdrowia ją to kosztuje. Dlatego też, w momencie kiedy przychodzi do Seattle Presbyterian Hospital i oświadcza, z typowym dla siebie wdziękiem, że właśnie ma atak serca, nie pozostaje nam nic innego jak jej uwierzyć i wskoczyć prosto w wydarzenia odcinka. A w odcinku dzieje się i to na tyle dużo, że z radością można zacierać fanowskie ręce. Przede wszystkim zaproponowany wątek jest osobistą wycieczką dr Bailey w zrozumienie sensu życia. I jakkolwiek górnolotnie to nie brzmi, to jest to merritum epizodu, dodatkowo podkreślone grubą linią w ostatnich scenach. Dlatego też dostajemy serię flashbacków, w których wkraczamy we wczesne dzieciństwo Mirandy Bailey i poznajemy jej matkę. Zagłębiamy w małe niuanse ludzkiej historii, które mają wpływ na obecne zachowanie jej postaci. Już wcześniej kilkakrotnie pokazywano nam młodą Mirandę, ale jeszcze nigdy w kontekście jej rodziny. Pod tym względem odcinek bardzo miło zaskoczył, dodał różnorodne tło dla rozwoju swoich bohaterów. Nieco gorzej wypada sposób, w jaki przedstawiono sam problem zdrowotny dr Bailey. Nie ulega wątpliwości, że Grey's Anatomy zwrócili uwagę na kilka rzeczy: kobiecy atak serca jej trudny do poprawnego i wczesnego zdiagnozowania. Do tego dochodzi jeszcze pozycja władzy, którą zajmuje dr Bailey, jej kompetencje, które nieustannie są poddawane zwątpieniu, a to wszystko posypane jest uprzedzeniami dotyczącymi koloru skóry. Wszystkie te czynniki razem wzięte dają naprawdę ciekawe pole do popisu, ponownie podkreślając, jak duże zniszczenie mogą siać uprzedzenia i skostniałe systemy, zwłaszcza na poziomie edukacji wyższej. Dostajemy zatem serię scen w których, albo nikt nie jej dowierza, że ma atak serca, albo zostaje zdiagnozowana za późno, albo musi poprosić dr Pierce o pomoc w innym szpitalu, albo wdaje się w potyczki słowne z ekspertami, którzy widzą i wiedzą lepiej, niż ona sama. Z jednej strony wyszło to dość sprawnie - zarysowanie stereotypowych reakcji na tle nierówności społecznych, czy konflikt pomiędzy męskim autorytetem, a czarnoskórą szefową chirurgii. Z drugiej jednak strony, przedstawiono to dość banalnie i niczym w towarzystwie przekupek na targu. Krzykom i rozkazom nie było końca, co według mnie obdzierało cały ten wątek z powagi. Nie można zaprzeczyć, że było to emocjonalne podejście do tematu, niestety wywołano nie do końca te emocje, których zapewne się spodziewano. Sam odcinek trzyma jednak w stałym napięciu i pozwala zagłębić się w problem dr Bailey bez rozdrabniania się na inne, poszczególne wątki. Jest również niejako miejscem, w którym dochodzi do oficjalnego rozgałęzienia się produkcji serialu. To między innymi tutaj właśnie dr Warren dostaje oficjalne “pozwolenie”, by zostać strażakiem. Tym samym przedstawia się nam spin off Chirurgów - Station 19, w której Jason George, wcielający się w dr. Warrena, będzie członkiem jednostki straży pożarnej. Stanowi to również punkt kulminacyjny odcinka, w którym dochodzi do pochwały własnej pasji i oddania się temu, co się kocha. Nawet jeśli niesie to za sobą ryzyko utraty zdrowia. Serial ponownie powtarza, niczym prostą mantrę, że życie jest krótkie i kruche i lepiej spędzić je na tym, co daje nam radość, niż na bezpiecznym czytaniu książki, na ławce przed domem, zamiast w domu na drzewie. Między innymi właśnie po to były pokazane wspomnienia z dzieciństwa Mirandy. Żeby zrozumieć korzyści płynące drobnego ryzyka i wychodzenie poza własną strefę komfortu. Ot, taka moralizująca przypowiastka się zrobiła z tego odcinka. Ostatecznie odcinek kończy się happy endem, adekwatnym do możliwości danej sytuacji.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj