Trzeba przyznać, że jest to zdecydowanie inny niż zazwyczaj finał. Przede wszystkim zrezygnowano z tragedii, a skupiono się na rzeczach o wiele bardziej prawdopodobnych niż katastrofa lotnicza czy śmiercionośna wichura. Postawiono na prostą komedię omyłek i komplikację wynikające z tego powodu. Tematem przewodnim odcinka była jednak miłość. I po całym sezonie pełnym stresów, konfliktów, porażek i trudnych decyzji, ten motyw był jak najbardziej miłą, orzeźwiającą odmianą. Na pierwszy rzut oka widać, że po tragicznych wydarzeniach z poprzedniego odcinka nie ma większego śladu. Dr Kepner czuje się bardzo dobrze i ze szczątkowych informacji tu i ówdzie dowiadujemy się, że ostatecznie zrezygnowała z pracy w szpitalu na rzecz pomocy potrzebującym przy jej kościele. Jest to argument jak najbardziej wiarygodny, zgodny z charakterem postaci, coś na co można przystać, jeśli jej postać odchodzi z serialu. Tak samo jak na jej związek z Matthew, który w tym odcinku rozwinął swoje skrzydła. Fani Japril zapewne są niepocieszeni, ale biorąc pod uwagę fakt, jak w porządku jest zrobione zakończenie tego całego galimatiasu pomiędzy dr. Averym a dr April, to wszystkie urazy powinno odłożyć się na bok. Ta para nie mogła mieć lepszego zakończenia wątku. Pozostawienie ich na stopie przyjacielskiej, podkreślenie więzi, która w dalszym ciągu ich łączy, jest idealnym zobrazowaniem powiedzenia "wilk syty i owca cała". Jest to o tyle istotne, że postać dr April odchodzi z serialu w dobrym zdrowiu, szczęśliwa i z planami na przyszłość - coś, czego rzadko można doświadczyć w Grey's Anatomy. Serial pożegnał również postać dr Robbins, która tuż po weselu ma udać się na lotnisko i tym samym wyprowadzić do Nowego Jorku. Jej ostatnie chwile w serialu były pełne wspomnień, pozytywnej energii i bliskości ze swoimi przyjaciółmi. Ponownie twórcy zdecydowali się dać szczęśliwe zakończenie dla jej postaci i żegnając się z nią, można było ocierać ukradkiem łzy. Jej odejście jest raczej subtelne, przepełnione nadzieją i szczęściem. Tym bardziej, że zasugerowało się nam, iż jej eksżona, Dr Torres, cieszy się na jej powrót. Raczej nie trzeba nastawiać się na powrót aktorki Sary Ramirez w mury Shondalandu, ale trzeba przyznać, że te krótkie wymiany SMS-ów, pozwalające “pojawić się” dr Torres ponownie w Chirurgach, były przyjemnym easter eggiem. Jednym z kilku, które dało się odkryć w czasie trwania seansu. Cały odcinek opierał się przede wszystkim na ceremonii ślubnej dr. Kareva i dr Wilson. I to był taki ślub, który tylko w serialu Chirurdzy mógł się przydarzyć. Pełen był omyłek, wyznań po alkoholu, akcji ratunkowych, złych adresów, spóźniania się i niezręcznych sytuacji. Zwłaszcza z naciskiem na te ostatnie. Z drugiej jednak strony nikt nikogo nie zatrzymał, nikt nikomu nie ukradł narzeczonej, nikt nikomu nie uciekł sprzed ołtarza. A mimo wszystko dr Karev i dr Wilson nie mogli wziąć ślubu tak jak zaplanowano - udało im się to nieco później, co prawda w innym miejscu i okolicznościach, ale w otoczeniu przyjaciół i ze szczęśliwym zakończeniem. Serial nie byłby sobą, gdyby nie podkręcono happy endu do granic możliwości, dlatego też ślub wzięli także dr Kepner i Matthew - spontanicznie i wzruszająco. Co się odwlecze, to nie uciecze -powiadają. Tak też się stało w przypadku dr Kepner, która przecież zostawiła kiedyś Matthew przed ołtarzem. Tym samym historia zatoczyła pełne koło, co wielokrotnie podkreślano w odcinku. Takie rozwiązanie nie jest obce serialowi, już kiedyś je wprowadzono. W bardzo podobny sposób dr Karev poślubił kiedyś dr Stevens. Ot, taka podmiana par na ślubnym kobiercu. Ciężko jest mi ocenić czy traktować taki zabieg jako zwykłe lenistwo scenarzysty czy raczej serialowy easter egg. Skłaniam się bardziej ku drugiemu rozwiązaniu, zwłaszcza że jako motyw muzyczny w trakcie obu ceremonii wykorzystano piosenkę Story w wykonaniu Sary Ramirez. Jest to ten sam utwór, który powstał na potrzeby odcinka musicalowego. Przyznam szczerze, że takie połączenie sprawdziło się więcej niż idealnie, dodatkowo podkreślając wzniosłość ostatnich chwil odcinka. Pokazuje też, jak bardzo serial korzysta z własnych, wcześniejszych osiągnięć. Jest całością, która przez lata stworzyła własną historię, posiada setki drobnych szczegółów, które przydadzą się w późniejszym terminie do prowadzenia fabuły. Całość serialu jest jak ogromna studnia pomysłów, z której można dowolnie czerpać i dokładać odpowiednie elementy uzupełniając i tak skomplikowane relacje pomiędzy postaciami. Mam wrażenie, że serial im jest starszy, tym wydaje się pełniejszy i bardziej dokładny. Finalny epizod obfitował również w inne, niemniej ciekawe wydarzenia. Nie sposób nie wspomnieć o powrocie dr Altman, który niczym anioł, zjawia się w szpitalu w najbardziej potrzebnym momencie. Jej postać ponownie powraca w szeregi stałej obsady serialu. Przywozi ze sobą również dobre nowiny - chce wrócić do pracy do szpitala, a do tego jest w ciąży. Oczywiście jest wielce prawdopodobne, że ojcem dziecka jest dr Hunt, któremu życie w końcu powoli zaczyna się układać. Wiadomym jest, że ciąża jest najprostszym zwrotem fabularnym w takim serialu, ale pod tym jednym względem może po prostu dobrze się sprawdzić. Dr Hunt i dr Altman mają za sobą długą historię związkową i taka rewelacja może wiele namieszać w serialowym światku. Równie przyjemnie oglądało się zmagania pomiędzy dr. Averym i Matthew, a ich wspólne sceny były zarówno śmieszne, jak i delikatnie zawstydzające. Dodały odpowiedniego kolorytu do całości, podkreślając tym samym ostateczność wątku dr Kepner. Finałowy odcinek nie skąpił poczucia humoru. Nie tego tworzonego na siłę, byle tylko przerwać przydługie sceny. Wręcz przeciwnie, cały odcinek był lekki, wartki i szczerze zabawny. Podszyty był pewnym smutkiem, zbliżającym się rozstaniem, choć nie przyćmiewało to jego pozytywnego wydźwięku. Jest to jeden z niewielu finałów, który poradził sobie bardzo dobrze, szczędząc widzom przesadzonej tragedii czy nieustannego napięcia. Było to niczym dobrej jakości komedia romantyczna z bohaterami, których znamy i śledzimy już od lat. Zawierał w sobie wszystko to, co Chirurdzy budowali przez lata: ironię, sarkazm, lojalność lekarzy, przyjaźń, miłość etc. Była to naprawdę udana mieszanka, którą oglądało się z niekłamaną przyjemnością. Nie bawiłabym się wcale lepiej, gdyby okazało się, że prom, którym płynie prawie cała grupa bohaterów, nagle zaczął tonąć. Po dość wymagającym sezonie takie zakończenie, można pokusić się nawet o termin - szczęśliwe, sprawdziło się o wiele lepiej niż ewentualne tragiczne. Ja czuję się w pełni usatysfakcjonowana i ze smutkiem żegnam Chirurgów na tych parę miesięcy. Jednocześnie już teraz szykuję się na kolejny sezon, bo serial pokazuje, że mimo upływu czasu w dalszym ciągu ma sporo do zaoferowania i jeszcze nie raz może nas zaskoczyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj