To, co trzeba zaznaczyć na samym początku, to fakt że ten odcinek nie jest dla nowicjuszy. Jeśli ktoś rozpoczął przygodę z serialem dopiero od tego sezonu, albo jest widzem z doskoku, może nie zrozumieć, o co tak właściwie tutaj chodzi. Okazuje się bowiem, że odcinek jest wypełniony małymi fabularnymi smaczkami i odwołaniami do poprzednich sezonów. Dr Shepherd i dr Lincoln udają się do Nowego Jorku, by dokonać dość skomplikowanej operacji kręgosłupa na młodym mężczyźnie. Przy okazji spotykają Nancy, siostrę Amelii, która od razu zakłada że towarzyszący dr Shepherd lekarz, to jej były mąż, dr Hunt. Amelia, w typowym dla siebie stylu, nie chcąc przyznać się do małżeńskiej porażki, nie wyprowadza siostry z błędu i zmusza dr. Lincolna by wcielił się w rolę Owena. I tak zaczyna się seria niedomówień, nadinterpretacji, gierek słownych i komicznych sytuacji. Jest to jak najbardziej przewidywalny schemat, jedno kłamstwo pociąga za sobą kolejne, a potem następne i jeszcze jedno. Kula śnieżna kłamstw, przybiera na sile i z całym impetem rozbija się w momencie, kiedy podczas kolacji zjawia się matka Amelii. Ona z łatwością odkrywa, że dr Lincoln nie jest Owenem, a cały wieczór był jedną wielką farsą. Czy w takiej sytuacji można było spodziewać się czegoś innego? I tak i nie. Z jednej strony, podszywanie się pod kogoś jest tak samo stare jak seriale telewizyjne. Z drugiej jednak, Chirurdzy dobrze poradzili sobie z utartym schematem, doskonale operując niezręcznością bohaterów, błyskotliwością dr. Lincolna czy zabawną nieporadnością dr Shepherd. Z łatwością można kupić poczucie humoru, które dominowało podczas kolacji, a nakładając na to dodatkową warstwę dość kiepskiej psychoanalizy ze strony sióstr Amelii, z przyjemnością można zagłębić się w dość niecodzienny odcinek. Mamy tutaj popis dwójki bohaterów, Amelii i Atticusa, którzy tworzą niebanalny duet. I co ważniejsze, z każdym kolejnym odcinkiem ta dwójka zaczyna podobać mi się coraz bardziej. Nie mówię tutaj o ich specyficznym związku, ale o dopasowaniu charakterów, który po prostu dobrze ogląda się na ekranie. Duże znaczenie ma bez wątpienia postać Atticusa, który wprowadza zupełnie inną atmosferę do serialu. Można porównać go do Dereka, zwłaszcza jeśli mowa o pewności siebie i tego, w jaki sposób potrafi oczarować kobiece postaci. Jak wcześniej wspomniałam odcinek może być trudny do zrozumienia dla nowych widzów, którzy nie są zaznajomieni z długoletnią historią Amelii. Jej specyficzna relacja z siostrami i matką ciągnie się sezonami, a opinia rodzeństwa na temat tego, jak tchórzliwa i niestabilna emocjonalnie jest Amelia, sięga jeszcze Prywatnej Praktyki. Dlatego tym większe wrażenie robi postawa dr. Lincolna i jego lojalność wobec Amelii. Trochę szkoda, że to mężczyzna musi stanąć w obronie dr Shepherd, nawet przed jej własną rodziną. Wydaje mi się, że o wiele bardziej podobałoby mi się zakończenie, gdyby Amelia sama sobie poradziła z siostrami, bez tarczy w postaci męskiego autorytetu. Niemniej ten rodzinny konflikt dobrze odnalazł się w serialu, a w połączeniu z ciekawym, medycznym przypadkiem można uznać ten odcinek za udany. Na koniec warto zobaczyć, jak bardzo jest skontrastowane pojęcie rodziny w tym odcinku. Dostajemy obraz wieloletniego konfliktu między Amelią a jej siostrami, zaraz potem przeskakujemy do sceny, w której brat operowanego chłopaka poświęca całe swoje życie, by zapewnić młodszemu chłopcu jak najbardziej godne życie. Odcinek zamyka scena, w której zmęczona Amelia wraca do domu, siada przy stole z Maggie i Meredith, które okazują żywe zainteresowanie jej dniem i przeżyciami. Po raz kolejny serial pokazuje, że więzy krwi mogą znaczyć sporo, ale nie muszą. Natomiast ludzie którym się ufa i ich lojalność może znaczyć o wiele więcej niż DNA.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj