Pandemia trwa w najlepsze, a dzielni lekarze w Seattle próbują opanować wszystko, co wysypuje im się z rąk. Za pomocą Richarda, który wraz z nami przekracza progi szpitala po raz pierwszy od poprzedniej serii, dowiadujemy się, jak bardzo jest źle. Jednak nie tylko smutną, zamaskowaną rzeczywistość jest nam dane oglądać – twórcy wracają z nami do przeszłości, do wydarzeń, które odbyły się dokładnie po zakończeniu ostatniego odcinka szesnastego sezonu. Co nas czeka? Różne życiowe zawirowania. Jako ze twórcy musieli nagle zamknąć ostatni sezon, widać, że próbowali jak najszybciej połączyć wszystko, co się miało wydarzyć, z tym, co się dzieje teraz. I nie zawsze to dobrze wychodzi. Na przykład cały genialny wątek z DeLucą i dziewczyną, która okazała się jednak porwana, został zamknięty w kilku scenach. Jasne, wszystko skończyło się dobrze, ale nie czuć już tych emocji, a cała sytuacja wydawała się bardzo sucha i zbyt sielankowa. Serialowa deus ex machina rzadko działa dobrze i tu mamy świetny tego przykład. Również kwestia choroby DeLuci zostaje jakoś zawieszona w przestrzeni i trochę trudno stwierdzić, w jaką stronę pójdzie cały wątek. Albo czy w ogóle pójdzie. Jednak to nie jedyne uproszczenia, które nas czekają. Od kiedy Jackson i Vicki znów randkują? Całe te ich pierwsze sceny wydawały się trochę dziwne, ale może cała historia była bardziej opowiedziana w Jednostce 19, której nie oglądam, wiec prawdopodobnie brakuje mi zwyczajnie  wiedzy (ale wtedy to nie do końca dobrze świadczy o twórcach, nie dbających o widzów, którzy nie muszą oglądać obu seriali naraz). Jednak najgorzej został przedstawiony cały wątek pomiędzy Weberem a jego żoną, Catherine. Końcowe odcinki ostatniego sezonu pokazywały ogromną awanturę, nie skłamię, mówiąc, że zwiastowały rozwód. A tu nagle dostajemy kilka scen w drugim odcinku, bum! I gotowe, Weber i dr Fox są już pogodzeni. Nie do końca wygląda to tak naturalnie, jak powinno. Nie oznacza to oczywiście, że wszystko zgrzytało. Na pewno bardzo ciekawy był cały motyw pandemii, pokazany z perspektywy tych, którzy najczęściej mają z COVID-em do czynienia, lekarzy. Cała zmiana struktur, nowe zasady, ogromne utrudnienia – to pewnie tylko ułamek tego, co przeżywają prawdziwi lekarze w prawdziwym świecie, jednak mogliśmy trochę tego zobaczyć. I nawet tak bogaty szpital jak ten w Chirurgach nie daje sobie rady. Niemniej, twórcy, chcąc pokazać wszystko, pokazali zarazem nic i tak jak systemowo to,co się działo w szpitalu wyglądało porażająco, tak trudno było empatyzować z „pacjentami tygodnia”, przez co cały dramat pandemiczny w aspekcie jednostki okazał się trochę bezbarwny. Przyznam szczerze, oglądając te odcinki, próbując załapać, co się działo przed, a co się działo po w życiu bohaterów, zupełnie zapominałam o pacjentach, których historie nieraz okazywały się łapiące za serce. Tak Meredith krzycząca, że straciła kolejnego pacjenta, niewiele wzbudza emocji w widzach. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się najpierw w tych dwóch odcinkach dokończyć wątków z poprzedniego sezonu, a dopiero pod koniec drugiego odcinka zasugerować, że „dziwny wirus z Wuhan” zaczyna opanowywać świat. Potem mogliby ruszyć z kopyta i pokazać wszystko ze strony lekarzy, pacjentów czy całego szpitala. Myślę, że dałoby to widzowi większą możliwość ogarnięcia, co się wokół dzieje. Chirurdzy mają start poprawny, choć patrząc na możliwości – nie wybitny. Niektóre wątki zostały szybko rozwiązane, by twórcy mogli ruszyć dalej, inne znajdują się w dziwnym zawieszeniu, jak cały trójkąt pomiędzy Koriacikiem, Teddy i Owenem. Próbując zebrać wszystko do kupy, zapomnieli o emocjach. I tak widz zostaje trochę z niczym. Czy ostatnie sceny z Derekiem trochę to poprawiły? Pewnie tak, choć przypomina to bardziej tani chwyt na wzbudzenie emocji niż prawdziwy wątek. Ale zobaczymy. Pytanie, czy następna choroba Mer wzbudzi jeszcze u widzów jakieś reakcje...
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj