Chłopiec i czapla to nowa animacja studia Ghibli, która miała być kolejnym "ostatnim filmem Hayao Miyazakiego". Artysta co jakiś czas wybiera się na emeryturę, jednak przypływy nagłej weny twórczej najwyraźniej mu w tym przeszkadzają. Stało się to już swego rodzaju żartem w Internecie. Muszę przyznać, że po tym seansie tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że chciałabym, by nigdy nie przestawał tworzyć. 

Studio Ghibli

Produkcję miałam okazję obejrzeć przedpremierowo podczas Animafest w Gdańsku. Dla niewtajemniczonych – to festiwal, na którym można obejrzeć najnowsze filmy animowane z całego świata. Jeśli lubicie tego typu wydarzenia, to warto o nim pamiętać. Miałam wrażenie (podobnie jak w przypadku Tofifestu), że widownia stworzyła na czas pokazu małą i całkiem zgraną rodzinę, z którą naprawdę przyjemnie było się śmiać i płakać przed ekranem. Nie wiem, czy to zasługa kameralnej sali gdańskiego IKM, czy pysznego chleba bananowego z ich kawiarni, który wprowadził mnie w szampański nastrój – naprawdę czułam, że jest nieco bardziej magicznie niż zazwyczaj. A teraz do rzeczy! 

Nowe dzieło Hayao Miyazakiego opowiada o Mahito. Chłopiec stracił matkę, a jego ojciec postanowił ponownie ożenić się i wyprowadzić z Tokio do małego miasteczka. To oznacza, że w życiu głównego bohatera nagle pojawia się wiele zmian. W pewien sposób fabuła przypomina mi inny film studia Ghibli. Mój sąsiad Totoro także w dużej mierze opowiadał o radzeniu sobie ze stratą i nowym początku. Co ciekawe, w recenzowanej produkcji obecna jest też odrobina grozy ze Spirited Away: W krainie Bogów (dziękuję za odkrycie lęku przed czaplami), a także dziwność Ponyo (pozdrawiam papugi maszerujące z nożami, tasakami i łyżkami).

Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że całokształt jest jak zupa złożona z najlepszych i najpyszniejszych elementów znanych z klasyków studia Ghibli. Nie jest to typowy film dla dzieci, ponieważ niektóre klatki (szczególnie design wspomnianych czapli) mogłyby z powodzeniem przysporzyć koszmarów nawet dorosłym – tak jak ostateczna forma drugiej matki z Koraliny. Z drugiej strony jest pięknie, bo świat, który odwiedza Mahito, jest niesamowity i oryginalny; żyją w nim magiczne stworzenia, duchy i intrygujące postacie, np. czarodziej. Przywodzi to na myśl klimat starych baśni. Bardzo mi tego brakowało na dużym ekranie. 

Kluczowe są także postacie. Jak w większości produkcji Hayao Miyazakiego, nie ma tu jednoznacznego złoczyńcy ani walki dobra ze złem. Gdyby to był film Disneya, zapewne macocha Mahito byłaby podłą kobietą, ale w tej produkcji tak nie jest. Owszem, między bohaterami pojawiają się spięcia, ale wynikają one z naturalnego konfliktu, ponieważ chłopiec tęskni za mamą i nie odnajduje się w nowej rzeczywistości, a nie z tego, że kobieta jest złą osobą. Ojciec nie próbuje działać celowo przeciwko synowi, a gdy dowiaduje się, że stała się mu krzywda, jest gotowy zatrząść światem, by odpłacić pięknym za nadobne. Tak jak w prawdziwym życiu chodzi tu o rzeczy, z którymi każdy człowiek musi się w pewnym momencie zmierzyć: żałobą, dorastaniem czy strachem przed nieuniknionymi zmianami. 

fot. materiały prasowe
+7 więcej

No i ważny jest sam Mahito. Scenarzyści często mają problem z nieletnimi postaciami. Dzieci zazwyczaj zachowują się jak mali dorośli albo wyjątkowo irytująco. Moim ulubionym przykładem świetnie napisanej postaci dziecięcej prawdopodobnie już na zawsze pozostanie główna bohaterka Lilo i Stitch. Na szczęście twórcy Chłopca i czapli również dobrze się spisali. Mahito, jak to dziecko, ma problem z przepracowaniem pewnych emocji, ale nie jest głupi i nie pcha się w niebezpieczeństwo tylko po to, by popchnąć fabułę do przodu. Łatwo go polubić i mu kibicować. 

Na pochwałę zasługuje także animacja. Ostatnimi czasy czuję się rozpieszczana; w końcu nie tak dawno temu mogliśmy oglądać Arcane czy Spider-Man: Poprzez multiwersum, a teraz pojawiła się kolejna pozycja z niesamowitą grafiką. Dzieło Chłopiec i czapla jest narysowane w stylu typowym dla innych filmów studia Ghibli, a to duży plus, ponieważ coraz rzadziej pojawiają się takie "tradycyjne" animacje. Miodem na moje serce była dbałość o szczegóły: przybliżenie na ślad buta w błocie, kropla powoli spadająca za kołnierz pijącego bohatera czy rozedrgany ogniem i emocjami obraz w pierwszych scenach. Mam wrażenie, że współcześnie nie ma czasu na dopracowywanie takich detali, dlatego tym milej było się nimi cieszyć w kinie. 

fot. materiały prasowe

Czy to najlepszy film studia Ghibli? Nie. Daleko mu do jednego z moich ulubieńców, czyli Ruchomego zamku Hauru. Czasami miałam wrażenie, że fabuła nie jest do końca spójna, a niektóre wątki nie łączą się ze sobą tak płynnie, jak powinny. Co nie zmienia faktu, że to dobra produkcja. Hayao Miyazaki potrafi stworzyć wyjątkową magię w kinie i według mnie obecnie nie ma konkurenta w tej dziedzinie. Podczas seansu przekonałam się, jak bardzo brakowało mi jego baśniowości. I mam nadzieję, że doczekam się jego kolejnego "ostatniego filmu". 

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj