Pozbawienie życia Kyle'a to na pewno zaskoczenie. W odróżnieniu od Jimmy'ego, jest to postać wzbudzająca sympatię, nawet pomimo trochę wymuszonego romansu z Tomem, ale nigdy nie zrobił niczego, by tę nić porozumienia z widzem zerwać. I prawdopodobnie dlatego ten odcinek tak efektywnie z tego czerpie - gdyby Jimmy padł trupem, seans kolejnego epizodu można byłoby z radością "opić" lampką szampana. A tak - dostajemy eksplozję emocji, które przygnębiają, smucą i naprawdę mocno działają.

Nie do końca udaje się zabieg ze wspomnieniami o Kyle'u, które pojawiają się przez cały odcinek. Każdy z bohaterów sięga pamięcią do jakiejś miłej chwili z nim spędzonej, by powspominać i jeszcze bardziej się przygnębić. Najprawdopodobniej ma to za zadanie wyzwolić więcej emocji u widza, by można było mocniej się wzruszyć, ale efekt nie został do końca osiągnięty.

W miarę udaje się lawirować pomiędzy poruszeniem kwestii śmierci, związanym z nią dramatyzmem, a swego rodzaju hołdem dla bohatera. Nie przekracza to granicy melodramatycznego kiczu, która w takich sytuacjach jest często problematyczna. Kluczem do sukcesu odcinka jest solowy wykon Jimmy'ego, w którym naprawdę czuć emocje po stracie przyjaciela. Aktor dał z siebie w tej scenie naprawdę wiele i odkupił winy swojego głupiego bohatera.

Dobrze też, że w rozsądny sposób naprawiono relacje Toma i Julii, zwłaszcza zachowanie tego pierwszego, które nie było najlepsze. Rozwiązano to nad wyraz satysfakcjonująco i wiarygodnie; chyba najlepiej, jak się dało.

Odcinek refleksyjny, poruszający i bardzo emocjonalny, ale mimo wszystko z niewykorzystanym potencjałem. Zwrot akcji w postaci powrotu rywalizacji producentów, której efektem będzie walka o Broadway i o Tony, to coś, co może być gwarancją świetnej zabawy.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj