Gdy Gaspar Noé chwyta za kamerę, naprawdę nie wiadomo, czego się spodziewać. Jego filmy są jak senne labirynty, pełne klaustrofobicznych przejść i ślepych zaułków albo ostry zjazd po lewych dragach. W wypadku Climax, Noé bierze to drugie porównanie bardzo dosłownie. Lata 90., kolektyw taneczny i miska sangrii. Po trzydniowych próbach ekipa organizuje sobie zasłużoną imprezę. Na głośnikach Giorgio Moroder, Aphex Twin, Soft Cell. Bit staje się coraz szybszy, a rozmowy coraz głośniejsze – ta nie chce tego, ten nie chce z tym, dwóch tancerzy gada o seksie analnym. Serca biją mocniej, ciała są coraz gorętsze, a kolory trochę ostrzejsze. W pewnym momencie jeden z uczestników imprezy zaczyna podejrzewać, że ktoś mógł ich odurzyć, a oczy wszystkich skupiają się na misce sangrii  i potencjalnych winnych. Sytuacja zaczyna wymykać się spod kontroli. Widzom IrreversibleEnter the Void łatwo się domyślić, że  Noé znów chce zaprowadzić nas do piekła. Już w pierwszej części filmu, będącej serią wywiadów z głównymi bohaterami, reżyser ujawnia swoje inspiracje, między innymi Suspirię Dario Argento i Opętanie Andrzeja Żuławskiego. Faktycznie, w pewnym momencie trudno będzie odróżnić ekstatyczny taniec od spazmów, a zaburzona perspektywa i krzyki przedzierające się przez dance’owe hity skutecznie zacierają granicę między rzeczywistością a urojeniami. To wzorcowy wręcz temat dla francuskiego reżysera – układ nagich ciał w różnorodnych konfiguracjach, ostre wizualne odjazdy i muzyka, niby ilustracyjna, która staje się częścią świata bohaterów – wszystko to oczywiście ze zbliżającą się apokalipsą w tle. Ekstremizm Noego wbił się jednak do mainstreamu dzięki niezwykłej urodzie jego filmowego rzemiosła. Kamera kręci piruety, zmienia perspektywy, przyczepia się do pleców bohaterów, by znaleźć, niczym pasożyt, nowy filtr do obserwacji zataczającej się w szaleństwie imprezy. Ostry bit, nadający filmowi tempa, wciąż nie ustaje, a z minuty na minutę taneczny, zsynchronizowany odjazd zamienia się w klaustrofobiczny horror, w którym korytarze zmienią się w niekończące się labirynty, a tancerze – niczym zombie – będą żerować na ciałach innych. W tej audiowizualnej orgii znajdzie się nawet miejsce dla quasi-filozoficznych frazesów, które kontrują chaotyczny obrazek paroma równie wyświechtanymi zdaniami. Noe chyba nigdy nie był tak zabawny i ironiczny, ale także zdystansowany i obojętny na swoich bohaterów. Unosi się nad nimi, ocenia, doprowadza do granic swoich możliwości, cierpliwie przygląda się ich agonii, a widz z przyjemnością chłonie feerię barw i dźwięków. Zły trip bohaterów dla nas zdaje się być idealnym kinowym narkotykiem. Oczywiście nie wszystko jest tu piękne – muzyka w pewnym momencie staje się nieznośną, dźwiękową plamą, kolory i ich brak będą drażnić, a zlewające się w jedno krzyk mogą doprowadzić niejednego do bólu głowy. Cóż, nie wszystkim ten towar wejdzie tak samo. Na szczęście, dla nas, Climax można kontemplować w bezpiecznej kinowej przestrzeni, w klinicznych wręcz warunkach. Co jak co, ale Gaspar Noé jest świetnym dealerem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj