Początek epizodu dobrze rokuje. Tyrone wraz z rodzicami na posterunku policji konfrontuje się z bezlitosną rzeczywistością. Mimo że zabójca brata głównego bohatera zostaje podany organom ścigania na tacy, nikt nie rwie się do wymierzenia Connorsowi sprawiedliwości. Tyrone nie godzi się na taki stan rzeczy, dając upust swoim emocjom. W omawianej odsłonie naszemu protagoniście kilka razy puszczają nerwy i w każdej z sytuacji jest bardzo przekonujący. Dobrze ogląda się złość, impulsywność i gniew w wykonaniu tego bohatera. Gdy Tyrone wścieka się na rodziców, bije kolegę ze szkoły czy konfrontuje się z Tandy, fabuła nabiera rumieńców, a narracja przestaje być beznamiętna. Dobrze, że tak się dzieje, bo opowieść tym razem ma wielkie problemy, aby utrzymać zadowalające tempo akcji. W poprzednim odcinku mieliśmy krwisty cliffhanger, podczas którego detektyw Brigid O'Reilly odnalazła zmasakrowane ciało kochanka w lodówce. Naturalną koleją rzeczy byłoby kontynuowanie tego wątku od pierwszych minut, tak aby utrzymać napięcie i nie zgubić wypracowywanego zainteresowania widzów. Nie ma to jednak miejsca. Dostajemy kilka scen pokazujących pracę specjalistów na miejscu zbrodni oraz długi segment z O’Reilley zapijającą swoje smutki w knajpie. Najmocniejszym punktem tego wątku jest starcie bohaterki z Connorsem, swoją drogą, niezwykle brutalne, jak na marvelowskie standardy. Szkoda, że twórcy nie poświęcili więcej czasu śledztwu mającym na celu zidentyfikowanie zabójców Fuchsa. Scenarzyści mieliby wielkie pole do popisu, budując historię opartą na pościgu skrzywdzonej mścicielki za zdemoralizowanymi gliniarzami. Zamiast tego fabuła skupia się tutaj na żalu O’Reilley. Niestety opowieść nie wchodzi zbyt głęboko w jej życie wewnętrzne, tak abyśmy mogli zacząć jej współczuć. Krótka scena w barze i smutny wyraz twarzy nie wystarczą do umiejętnego nakreślenia rozwoju charakterologicznego postaci. Paradoksalnie bohaterowie przechodzą wielkie przemiany w omawianym odcinku. Osiągają dno, tracą wszystko, a następnie dzięki sile są w stanie rozpocząć swoją drogę do wielkości. Abyśmy za bardzo nie pogubili się w mechanizmach, które kierują metamorfozami postaci, twórcy ustami księdza i szamanki voodoo tłumaczą nam przez co przechodzą Tyrone, Tandy i O’Reilley. Ta bardzo osobliwa narracja nie daje przestrzeni  na własną interpretacje zdarzeń i wyciągnięcie wniosków z opowieści. Po raz kolejny jesteśmy prowadzeni za rączkę jak dzieci. Czy twórcy rzeczywiście mają nas za idiotów, którzy nie są w stanie pojąć zawiłości fabularnych? Czy naprawdę przemiany bohaterów są aż tak skomplikowane, że ktoś musi nam tłumaczyć, co się obecnie dzieje? Szkoda, że tak to jest rozwiązane, bo sama metamorfoza jest dość ciekawa. Słowem kluczem jest tu "regres". Bohaterowie ulegają słabościom. Wpadają w gniew, poddają się pokusom, ranią bliskie sobie osoby. Osiągają, wcześniej już wspomniane dno, od którego mogą się odbić i trafić na drogę superbohatera (albo złoczyńcy). Mechanizm stary jak świat (pamiętacie Fight Club?), ale wciąż logiczny i zrozumiały. Przemiana Tyrone i Tandy w Cloak i Dagger jest przekonująca  właśnie dzięki umęczaniu bohaterów, podczas którego budowana jest z mozołem sylwetka herosa. Interesująca wydaje się również metamorfoza O’Reilley, która przemieni się w Mayhem - intrygującą postać znaną z komiksów. W poprzednim odcinku mieliśmy małe nawiązanie do MCU, teraz pojawiło się zabawne cameo Stan Lee (obrazy w stylistyce Andy’ego Warhola). Był to dość sympatyczny motyw, w odróżnieniu od pseudoartystycznych wtrąceń, zapełniających prawie każdy odcinek Marvel's Cloak and Dagger. Twórcy zdecydowanie nie potrafią w „sztukę wysokich lotów”, więc powinni sobie odpuścić wstawki takie jak ta z czajnikiem czy „brutalne morderstwo” popełnione przez Minę (pod wpływem Tandy) na bogu ducha winnej musze. Nie jest to finezyjne  i idealnie wpisuje się w ten łopatologiczny ton, gdzie wszystko musi zostać podane widzowi na tacy. Twórcy serialu zapowiadają, że drugi sezon będzie wielobarwnym i nieokiełznanym wulkanem emocji z pogranicza fantastyki i przygody. Podobno już finałowy odcinek ma być przedsmakiem takiej estetyki. Cloak & Dagger jest na pewno nietypowym serialem superbohaterskim, ale ciągnącej się przez dziewięć odcinków genezie trzeba w końcu powiedzieć dość. Być może twórcy, którzy niekoniecznie dobrze radzą sobie z refleksyjnymi motywami, lepiej odnajdą się w przygodowej jeździe bez trzymanki. Już wkrótce dowiemy się, co nam zaproponują w konkluzji sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj