Jest rok 1873. Do Londynu po długiej podróży po kontynencie wraca Clovis LaFay, młody mag, specjalizujący się w nekromancji. Zrządzeniem losu (i po małej przygodzie z ghulem) trafia do domu swojego szkolnego przyjaciela, Johna Dobsona. Mężczyzna, wraz z młodszą siostrą Alicją, za pomocą magii próbuje nieprzytomnego Clovisa postawić na nogi, a tak się składa, że John jest nadinspektorem w Podwydziale Spraw Magicznych Londyńskiej Policji Metropolitarnej, a tak uzdolniony nekromanta jak Clovis bardzo by pomógł we wszelkich detektywistycznych zagadkach, z którymi John na co dzień się boryka. Alicja z kolei ma inny problem – kurs magicznego pielęgniarstwa, na który uczęszcza, niezbyt ją satysfakcjonuje (kobiet w tamtych czasach nie edukowano w magii, więc na więcej liczyć nie mogła), ale jedyną alternatywą jest zamążpójście… Clovis chętnie by tą drugą alternatywą się zajął, ale w jego wypadku stwierdzenie „kłopotliwa rodzina” jest zdecydowanie za delikatne. To właśnie krewni naszego nekromanty sprawią bohaterom tej powieści fantasy wiele kłopotów. Świat, w którym rozgrywa się akcja, jest alternatywną wersją rzeczywistości, w której drobna część populacji posiada większy lub mniejszy potencjał magiczny. Na myśl natychmiast przyszła mi inna powieść, która opiera się na tym samym pomyśle, a mianowicie Jonathan Strange i pan Norrell Susanny Clarke, tam jednak wydarzenia rozgrywają się na początku wieku XIX w czasie wojen napoleońskich; tutaj jesteśmy zaś w wiktoriańskiej Anglii. Inaczej też wyglądają zasady operowania magią. Anna Lange jest doktorem habilitowanym w dziedzinie chemii i bez problemu można wyczuć, że to umysł ścisły stworzył cały system czarów, który opiera się na glyfach, czyli drobnych magicznych sekwencjach. Konkretne czary mogą składać się z zaledwie kilku glyfów, choć bywają też zdecydowanie dłuższe i bardziej skomplikowane. Każdy mag specjalizuje się w konkretnej dziedzinie – tak więc Clovis jest nekromantą, którego specjalnością jest na przykład egzorcyzmowanie duchów, a John Dobson to kinemanta. Są też piromanci czy iluzjoniści, a każdy z nich posiada swój specjalny zakres opanowanych czarów. Nie można autorce odmówić kreatywności, zwłaszcza, że nawet nazwy konkretnych glyfów są całkiem pomysłowe. Nie sposób nie polubić bohaterów tej powieści, których czytelnik ma okazję poznać z kilku perspektyw. Narracja, choć trzecioosobowa, co chwilę przeskakuje na inną postać. Dzięki temu mamy większy wgląd w ich myśli i opinie. Rozdziały główne przeplecione są licznymi retrospekcjami, mającymi na celu poszerzyć naszą wiedzę o przeszłości bohaterów. Ich rozmieszczenie jest bardzo przemyślane i zawsze dostarcza czytelnikowi istotnych informacji. Clovis, jak na głównego bohatera, jest z całą pewnością nietuzinkową postacią. Nie można mu odmówić zdolności magicznych, mimo tego nie wygląda na osobę pewną siebie. Nie bez wpływu jest tutaj fakt, iż jego rodzina, a zwłaszcza przyrodni brat i kuzyn, nie darzą go sympatią. Trzeba tu dodać, że Frederick LaFay, czyli brat Clovisa, jest arystokratą, co w wiktoriańskiej Anglii, także w tej magicznej rzeczywistości, oznacza często pychę i żądzę władzy czy pieniądza.
Źródło: SQN
John Dobson od razu skojarzył mi się z innym Johnem, a mianowicie najlepszym przyjacielem Sherlocka Holmesa, Johnem Watsonem. Pewnie zbieżność imion jest nieprzypadkowa, ponieważ obaj panowie są z charakteru naprawdę podobni. Mamy tu typowego, bardzo moralnego policjanta, który dla przyjaciół zrobi wszystko. Z kolei Alicja na szczęście nie jest kolejną bezwolną bohaterką, otoczoną światem mężczyzn, aczkolwiek z chęcią dowiedziałabym się o niej więcej, ponieważ odniosłam wrażenie, że z trzech głównych bohaterów to ją najmniej czytelnik poznaje. Autorka jako inspirację wymienia między innym Jane Austen, co rzeczywiście jest bardzo widoczne. Rzucają się w oczy przede wszystkim bardzo liczne i rozbudowane dialogi, w których Austen się lubowała. Pokuszę się o stwierdzenie, że powieść jest jednak minimalnie przegadana. Zabrakło mi tutaj większej liczby opisów, zwłaszcza magicznego Londynu – wiemy, gdzie akcja się dzieje, ale chyba nie do końca wykorzystano potencjał tego wielkiego miasta. Anna Lange ma też manierę, za którą niespecjalnie przepadam, a która bardzo utrudnia czytelnikowi zrozumienie treści. Mianowicie tworzy naprawdę długie i skomplikowane składniowo zdania. Jedno z nich miało objętość aż ośmiu linijek tekstu, co łatwo sprawia, że czytelnik docierając do końca nie pamięta już, co było na początku. Choć powieść czyta się dobrze, trzeba naprawdę się skupiać, ponieważ postaci jest wiele, a liczna rodzina Clovisa sprawia, że mimowolnie w głowie układa się drzewo genealogiczne rodu LaFayów. Mam jeszcze jedno małe zastrzeżenie co do dialogów – są trochę zbyt współczesne, co lekko psuje wizję wiktoriańskiej Anglii i jej mieszkańców. Zaletą są z kolei często trafne i dowcipne uwagi poszczególnych bohaterów, które sprawiają, że czytelnik nie raz się przynajmniej pod nosem uśmiechnie. Kryminalna część Clovis LaFay  nie jest szczególnie rozbudowana – autorka bardziej wolała skupić się na postaciach i relacjach między nimi, co mnie akurat szczególnie nie przeszkadzało, ponieważ lubię dobrze poznać bohaterów. Główna zagadka, którą próbuje rozwikłać Clovis z Johnem oraz Alicją, nie jest też specjalnie zawiła, a czytelnik szybko domyśli się prawdy. Pytanie brzmi bowiem, nie kto zawinił, lecz jak mu to udowodnić. W tym wypadku fakt, że jesteśmy w wiktoriańskiej Anglii, jest nie bez znaczenia. Podział społeczny chyba nigdy jak wtedy tak bardzo sprawiał, że urodzenie się w danej klasie społecznej determinowało całe przyszłe życie. Sama książka prezentuje się naprawdę dobrze – wzrok przyciąga zwłaszcza bardzo ładna okładka. Tył także wygląda znakomicie, składając się w fragmentów artykułów z The Morning Chronicle, rzeczywiście istniejącej kiedyś gazety. Na końcu powieści autorka wyjaśnia kilka kwestii historycznych, które są świetnym uzupełnieniem powieści. Clovis LaFay. Magiczne akta Scotland Yardu to naprawdę udany debiut. Nie jest to książka wybitna, ale na pewno wystarczająco dobra, aby dostarczyć czytelnikowi rozrywki i przyjemności z czytania. Liczę na to, że nie było to pierwsze i zarazem ostatnie spotkanie z Clovisem LaFayem i jego przyjaciółmi.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj