Mariano Cohn i Gaston Duprat stworzyli satyrę na środowisko aktorskie i ogólnie przemysł filmowy. Czy jest ona celna? Oceniamy.
Bogaty biznesmen w dniu swoich okrągłych urodzin zdaje sobie sprawę, że gdy zejdzie z tego świata, nic tak naprawdę po nim nie zostanie. Ludzie szybko o nim zapomną, a ci co jakimś cudem go zapamiętają, nie będą o nim raczej dobrze mówić. Postanawia to zmienić. Początkowo wpada na pomysł, że ufunduje most swojego imienia. Czyli budowlę, która przetrwa lata, a może nawet wieki. Jednak po chwili jego ego bierze górę nad rozumem i wpada na inny pomysł. Wyprodukuje jeden z najwspanialszych filmów, który zgarnie największe światowe nagrody i tym sposobem stanie się nieśmiertelny. Jego pojmowanie biznesu filmowego jest proste i jak widać bardzo podobne do tego, jakie mają nasi rodzimi politycy. Wystarczy kupić prawa do jakiejś głośnej książki, najlepiej jakby zdobyła jakaś ważną literacką nagrodę, do tego zatrudnić jednego z najlepszych reżyserów i rozpoznawalnych, utalentowanych aktorów. Gdy taka drużyna zostanie skompletowana, film po prostu musi okazać się sukcesem. Według niego nie ma innej możliwości. A, że jest producentem tego wiekopomnego dzieła, to najlepiej jakby jedną z ważnych ról zagrała także jego córka. No bo dlaczego nie. Pan płaci, pan wymaga.
Boscy to świetnie napisana satyra na współczesne środowisko filmowe. Reżyserka Lola (
Penélope Cruz) jest w pełni skupiona na swojej wizji artystycznej filmu. Nic jej nie powstrzyma, by dopiąć swego. Aktorzy są dla niej nie partnerami w realizacji produkcji, ale narzędziami. Mają robić to, co ona im każe i tak jak im każe. Nie ma tu miejsca na dyskusje, improwizację czy wprowadzanie własnych pomysłów. Każdy, kto zgadza się na prace z nią, musi schować swoje ego do kieszeni i pokornie wykonywać wszystkie powierzone zadania. A dla Felixa (
Antonio Banderas) rozchwytywanej gwiazdy światowego kina komercyjnego i Ivana (
Oscar Martinez) uznanego aktora kina artystycznego będzie to nie lada wyzwanie. Panowie od pierwszych minut zaczynają ze sobą konkurować o to, kto jest lepszym aktorem i ma doskonalszy warsztat. Obaj uważają się za gwiazdy tej produkcji i starają się umniejszyć zasługi partnera. I nie jest to problem, któremu ktokolwiek może zaradzić. Banderas twierdzi, że duża część zachowań, które widzimy na ekranie została zaczerpnięta z życia i nie są wymysłem ani scenarzystów, ani aktorów, którzy podobno też mieli duży wkład w zachowania bohaterów. Może dlatego
Competencia oficial tak dobrze się ogląda, ponieważ od pierwszych minut czujemy pewną niewymuszoną szczerość tego filmu. On nie stara się ośmieszyć przemysłu filmowego, a jedynie stawia przed nim lustro, mówiąc „tacy czasami jesteście”. Obrywa się tu bowiem wszystkim: producentom, aktorom, reżyserom, ludziom chcącym się ogrzać w blasku aktorów podczas bankietów czy nawet dziennikarzom podczas festiwalu. Każda grupa dostaje po równo.
Film powstawał w pandemii, co widać można zaliczyć na plus, ponieważ produkcja musiała szukać pewnych rozwiązań, które bronią się pod względem fabuły. Praktycznie cała akcja dzieje się w ogromnej nowoczesnej willi wynajętej przez producenta, w której nasza obsada odcięta od całego świata przygotowuje się do filmu. W dość specyficzny i dziwaczny sposób ćwiczy kwestie. Wielkie puste pomieszczenia dodają pewnego charakteru, podbijając atmosferę ciężkich przygotowań. Nie ma tutaj niczego, co mogłoby naszych bohaterów rozpraszać, wiec są oni skupieni na sobie w 100%. Choć trzeba przyznać, że te próby bardzo często przypominają wymyślne tortury.
Cały ciężar filmu spoczywa tu na barkach Antonio Banderasa i Oscara Martineza, których konflikt niesie fabułę i cały czas dostarcza nam powodów do śmiechu. Wydaje mi się, że dzieje się tak dlatego, że obaj panowie zgodzili się również na pewną satyrę samych siebie. I tak postać grana przez Banderasa musi przyjąć na klatę stwierdzenie, że jest „hiszpańskojęzycznym aktorem grającym w amerykańskich produkcjach tylko po to, by dodać im pewnego europejskiego kolorytu”. Jak nietrudno się domyślić, jest to przytyk do kariery Antonio, jaką robił swojego czasu za oceanem. I takich autoironii w wykonaniu aktorów jest w tej produkcji więcej. Autorzy scenariusza pokazują, że dla naszych bohaterów, a co za tym idzie dla całego środowiska, nie liczą się już filmy, jakie tworzą, tylko nagrody, jakie za nie dostają i poklask społeczeństwa. Chcą być przez wszystkich uwielbiani. Pod tym względem nie różnią się w niczym od producenta, od którego cała ta historia się zaczęła.
Również Penelope Cruz dostarcza nam świetną kreację jako reżyserka Lola. Jej oryginalny sposób pracy bywa komiczny, ale często pokazuje, że dzięki niemu można osiągnąć zamierzony cel. Choć te metody są często bardzo drastyczne.
Competencia oficial prowokuje do myślenia i bawi zarazem. Kiedyś podobnego zabiegu z satyrą na środowisko filmowe próbował w Polsce Juliusz Machulski, kręcąc
Superprodukcję. Jednak jego produkcja była zbytnio hermetyczna i trafiała jedynie do przedstawicieli branży filmowej. Historia napisana i wyreżyserowana przez Mariano Cohna i Gastona Duprata jest bardziej uniwersalna, a przez to w mojej ocenie lepsza.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h