Constantine nie przestaje oferować świetnej rozrywki. Czy można by lepiej opowiedzieć tę historię? Jasne, ale musiałaby być dużo, dużo mroczniejsza, budżet nieco większy, a zamiast śledztwa tygodnia powinniśmy mieć coś bliższego Detektywowi, czyli jedną sprawę rozpisaną na cały sezon. Tak mogłoby być. I bez tego jednak jest zaskakująco dobrze, bo braki w grozie świetnie uzupełniane są wtrętami humorystycznymi. Scenarzyści przede wszystkim zaś bardzo dobrze panują nad fabułą, która sprawia wrażenie jednej wielkiej opowieści, mimo iż Constantine to de facto procedural, gdzie kolejne epizody wpisują się w schemat: bohaterowie lokalizują dziwne wydarzenie, docierają na miejsce, interweniują.

Tak też było w tym odcinku: coś stało się w Chicago, Constantine tam pojechał, na miejscu okazało się, że wszystko związane jest z pewną płytą winylową, Constantine ruszył więc jej tropem. Szkielet ten obudowano jednak dodatkami, czyli rozwinięciem związku Johna z Zed (strasznie podoba mi się jego nieufność, tak inna od klasycznego formowania drużyny), przede wszystkim zaś konsekwentnym rozwijaniem serialowego uniwersum, czy to przez drobne szczegóły (odkrywanie tajemnic "bazy" Constantine’a), czy duże zmiany – w tym epizodzie wreszcie pojawia się pewna z dawna wyczekiwana postać.

[video-browser playlist="632870" suggest=""]

Choć wszystko i tak pewnie trafiłby szlag, gdyby nie dźwigający ciężar serialu na swych barkach Matt Ryan. Jego Constantine jest idealny. Butny, opryskliwy, ale jednocześnie sympatyczny i charakterny (odczekanie, zanim poszedł za Zed). I ma świetne sceny, jak paplanie do bezdomnego czy "atak" na rozgłośnię do rytmu Sex Pistols. Scenarzystom należą się też pochwały za to, że wbrew zapowiedziom z plakatu promocyjnego czy końcówki odcinka pilotowego John nie rzuca na prawo i lewo kulami ognia, najczęściej w walce z mrokiem wykorzystując spryt i umiejętności manipulacyjne.

Czytaj również: Rodzina Graysonów w "Gotham"?

Czy Constantine ma wady? Jasne, choćby widoczne ugrzecznienie fabuły. Na chwilę obecną twórcy mają jednak jeszcze w sobie parę i - przede wszystkim - garściami czerpią z komiksowego uniwersum, a Ryan nieodmiennie przyciąga do ekranu. I to wystarcza, by świetnie się bawić.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj