Constantine to wciąż najbardziej pozytywne zaskoczenie sezonu, bo za nami 6 odcinków, a niezwykle wysoki poziom serialu zostaje utrzymany. Tę produkcję naprawdę chce się oglądać! Powodów jest wiele, w tym kilka zdecydowanie najważniejszych.

W tym konkretnym odcinku podkreślić należy budowanie atmosfery grozy i umiejętne igranie z widzem, który wprawdzie wiedział, czego może się spodziewać, ale tylko domyślał się, kiedy nastąpić ma kulminacja – dlatego kolejne sceny, w których już-już prawie chłopiec miał atakować, a jednak się powstrzymywał, oglądało się w napięciu. Niczym w klasycznym horrorze, gdzie bohater wchodzi do ciemnego pomieszczenia, a widz nerwowo obgryza paznokcie w oczekiwaniu na nieunikniony atak – fakt, że wiemy, iż ma on zaraz nastąpić, nie zmniejsza emocji. W Constantine tę starą sztuczkę wykorzystano perfekcyjnie, dzięki czemu nowy epizod wprawdzie nie może walczyć o miano najlepszego z dotychczas wyemitowanych (tutaj bezapelacyjnie wygrywa "A Feast of Friends"), ale na pewno był na czele klasyfikacji pod względem dawki grozy.

[video-browser playlist="632738" suggest=""]

Constantine nie byłby jednak tak dobry, gdyby nie… John Constantine. Tradycyjnie już ukłony należą się Mattowi Ryanowi, który okazuje się aktorem jakby do tej roli stworzonym, tak jak Ron Perlman jest idealnym Hellboyem, Peter Dinklage Tyrionem, a Bryan Cranston Walterem White'em. Ale Walijczyk odpowiedzialny jest tylko za część sukcesu, bo chwalić trzeba przede wszystkim scenarzystów – w każdym, absolutnie każdym odcinku konsekwentnie rozwijają tę postać, dodają kolejne sceny odsłaniające przed nami nieco z tajemnicy, którą jest główny bohater. Raz robią to poprzez humorystyczne wstawki (ucieczka z początku odcinka), raz przez zagęszczenie atmosfery i wejście w bolesne wspomnienia (scena w celi, późniejsza rozmowa z opętanym). W tym epizodzie chwilę poświęcili też Chasowi, co cieszy, bo ten serial ma również interesujący drugi plan.

Wciąż nie brakuje też dobrych pomysłów na kolejne sprawy tygodnia, czyli prowadzone przez Johna śledztwa. Wciąż też Constantine pozostaje sobą, a więc kombinującym manipulantem, który pracuje głową, okazjonalnie wspomagając się czarami i artefaktami, nie mocując się jednak z demonami i tym podobnymi na pięści, dzięki czemu serial ma swój niepowtarzalny charakter. Dobrym zagraniem twórców jest też uczynienie z Johna egzorcysty bynajmniej nie idealnego, który często popełnia błędy, przeocza szczegóły i pakuje się w jeszcze większe kłopoty. To także nadaje kolejnym seansom smaczku.

Czytaj również: Daniel Cerone o przyszłości serialu "Constantine"

Seansom, których się wyczekuje. Bo Constantine to pierwszorzędna rozrywka.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj